Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

Rozdział I. Wobec pierwszego rozbioru.


I.

Rozszarpanie Rzpltej, niezawiśle od tego, czem było dla sainejże Polski, było zarazem, pod najojgólniejszym względem międzynarodowym, wielkim aktem negacyi Europy jako całości. Równało się zwłaszcza negacyi pierwszorzędnych mocarstw zachodnich, Francyi i Anglii. Pośrodku powszechnego zespołu mocarstwowego wyodrębniła się naraz samoistna trójca podziałowa, Rosya, Prusy, Austrya, i, nie oglądając się na inne tego zespołu najznakomitsze członki, dokonała między sobą, przez ogrom ną operacyę rozbiorową polską, rdzennego przeobrażenia w terytoryalnym stanie posiadania na lądzie europejskim, a przeto i w 7 dynamicznym układzie europejskiej równowagi politycznej. Musiało to, samą siłą rzeczy, prędzej czy później odbić się dotkliwie na tamtych wydalonych, zobojętnionych świadkach zachodnich. Odbije się też na swój sposób, koleją odległych lecz koniecznych następstw, na przyszłości Anglii. A le odbić się musiało przede wszystkim, bezpośrednio i na tych miast, na losie przodującego mocarstw a kontynentalnego, Francyi.

Trzy podziały 1772, 1793, 1795 r. poprzedzane były każdy przez ostre przesilenie wewnątrz Polski, przez rozpaczny wysiłek ratunkowy ginącego narodu, rewolucyę barską, majową, kościuszkowską. Dla stanowiska Francyi było szczególnie znamiennem najpierwsze zaraz przesilenie podziałowe. Wyobrażało ono, w porównaniu z dwoma następnemi, będącemi już tylko dalszem, nieuniknionem jego rozwinięciem, zasadniczy, bo wstępny wyłom rozbiorowy. Mieściło z natury rzeczy najwięcej trudności wykonawczych dla sprawców, napoczynających dopiero spółkę podziałową, a tem samem najwięcej stosunkowo ułatwień zapobiegawczych dla zainteresowanych w jej niedojściu mocarstw postronnych. Odbywało się zaś nadomiar w czasie, dla tych ostatnich mocarstw, a w szczególności dla Francyi, stosunkow o dogodnym, kiedy nie była ona jeszcze, jak za dwóch następnych przesileń podziałowych, skrępowaną przez własne najpoważniejsze troski rewolucyjne i wojenne. I mimo to, sposobem tem bardziej uderzającym, ujawniła się w całej pełni już tym razem, wobec pierwszego aktu tragedyi rozbiorowej, bezwzględna nicość Francyii polskiej jej polityki.

Ta nicość, jaką w onej przełomowej dla Polski chwili miał okazać spółczesny, sam już wtedy chylący się do upadku rząd wersalski, była w znacznej mierze uwarunkowana przez wcześniejsze przesłanki dziejowe, przez cały uprzedni stosunek starej monarchii francuskiej do Rzpltej polskiej. Ów stosunek od szeregu stuleci pojmowany był ze strony francuskiej jedynie jako incydens pomocniczy w odwiecznej walce domu Francyi z domem Habsburgów i był też stale i wyłącznie podporządkowany kolejnym tej walki odmianom i potrzebom. Stąd sprowadzony został, zamiast do zdrowego sprzężenia interesów Polski a Francyi, do prostego jeno wyzyskiwania Polski przeciw Austryi. Stąd znowu poszły zawzięte a bezmyślne, bo nie z dodatnich płynące dążeń, lecz z samej tylko ujemnej pobudki spółzawodnictwa austryackiego, zabiegi elekcyjne francuskie o koronę polską. Stąd —  przemyślne a nędzne szalbierstwa dyplomacyi francuskiej w Polsce; ustawiczne przez nią mącenie życia wewnętrznego Rzpltej i jej polityki zagranicznej. Stąd zwłaszcza —  wyzyskiwanie jej bez miłosierdzia, zarówno w stosunku do Austryi, jakoteż ze względu na innych, wygodniejszych narazie, używanych przeciw Austryi, sojuszników francuskich, czy to Szwecyę, czy Turcyę, czy też najmłodszego a najsprawniejszego pod koniec sojusznika, Prusy. W ostatecznym wyniku, pod pozorami tradycyjnej od wieków życzliwości i powinowactwa politycznego polsko-francuskiego, kryła się w rzeczywistości marna i szkodliwa tradycya polityczna polska starej Francyi. Była to tradycya przenikniona do cna realizmem pogardliwym i bezwzględnym, fikcyjnym w gruncie rzeczy realizmem, krótkowzrocznym, bezpłodnym, niczego naprawdę realnego zbudować niezdolnym, bo budującym na piasku, stojącym na systematycznein zapoznawaniu, lekceważeniu, deptaniu najistotniejszych interesów Rzpltej polskiej, jej znaczenia, godności i samego bytu państwowego i narodowego. W tem pojęciu głębszem, na odległości dwóch stuleci między 1572 a 1772 r., między opuszczeniem Polski przez uciekającego z niej Henryka Walezego a opuszczeniem jej w potrzebie podziałowej przez umywającego ręce Ludwika XV, była pewna przyczynowa łączność dziejowa. 

Wprawdzie w połowie wieku XVIII, na skutek osławionego „odwrócenia aliansów“, dokonał się przewrót kardynalny w dotychczasowej powszechnej polityce francuskiej. Francya rzekomo nazawsze pogrzebała starodawny swój z Austryą zatarg i związała się z nią najściślej politycznie a niebawem i dynastycznie. Wszakże nie wyszło to bynajmniej na dobro zabagnionym stosunkom polsko-francuskim. Tamten nowy, paradoksalny sojusz Francyi z Austryą był początkowo założony na spółudziale Rosyi, a był przedewszystkiem obliczony przeciw Anglii i Prusom. Pogrzebanie antagonizm u austro-francuskiego miało wyjść z jednej strony na pożytek przyrodzonem u przeciwieństw u francusko-angielskiemu, z drugiej zaś austro-pruskiemu. Wzamian Francya poświęcała dawniejszy swój związek z Prusami przeciw Austryi, Austrya swój z Anglią przeciw Francyi. Lecz odrazu, przy pierwszej próbie czynnej, w wojnie Siedmioletniej, gdzie Francya straciła kolonie do Anglii, Austrya nie odzyskała Śląska od Prus, misterny ów rachunek zawiódł haniebnie. Na dobitkę zaś został on niebawem, nazajutrz po tej wojnie, pokrzyżowany do reszty przez zerwanie Anglii z Prusami a związanie się natomiast z niemi Rosyi.

Ten ostatni zwrot kapitalny, przymierze Fryderyka II z Katarzyną II, dokonane na gruncie rzeczy polskich, sprowadziło bezpośrednio wyniesienie kreatury rosyjskiej, Stanisława-Augusta, na tron polski, a pośrednio rozwarło już fazę końcową, podziałową, sprawy polskiej. Stawało tedy zupełnie w poprzek pierwotnych założeń tam tej sztucznej kombinacyi sojuszniczej francusko-austryackiej i musiało zwichnąć ją ostatecznie. W rzeczy samej, jeśli godziła ona pierwotnie ze strony francuskiej w Anglię a z austryackiej w Prusy, to przecie z żadnej w Rosyę. A nawet wprost przeciwnie, Austrya już po sprzymierzeniu się z Francya nie przestawała podawnemu ciążyć ku Rosyi. W niej wszak, podczas wojny Siedmioletniej, nierów nie skuteczniejsze, niż francuskie, przeciw Prusom znajdowała narzędzie. Z nią też łączyły ją wcześniejsze tradycye wspólnych działań w sprawach tureckich i polskich, choć w obu tych sprawach, a zwłaszcza w pierwszej, każda strona swe odrębne i sprzeczne miewała interesy. W prawdzie Austrya świeżo została odsądzoną od Rosyi przez Prusy. Lecz właśnie dlatego, pod wpływem konkurencyjnych przed Prusami obaw, tem snadniej ku niej w gruncie odtąd pociągana była. To też Austrya teraz, po pewnem wahaniu, pewnych ostentacyjnych manewrach, zapowiadających mniemane groźne jej wystąpienie przeciw sekundowanej przez Prusy akcyi rosyjskiej na Wschodzie i w Rzpltej, miała koniec końcem po swojemu do podwójnej tej akcyi przystąpić. Ograbiwszy na własną rękę Turcyę, miała przyłączyć się do wspólnego ograbienia Polski. Miała w ten sposób, przez owe fałszywe manewry, a w charakterze swoim sojuszniczki francuskiej, podtrzymać tylko i przedłużyć złudne nadzieje, w niej oraz we Francyi pokładane przez Polaków. Miała wreszcie, przez sojusznicze swoje ciśnienie na politykę francuską, jeszcze bardziej tylko obezwładnić ją i znieczulić, zarówno wobec grabieży, dokonanej na Porcie ottomańskiej, jak wobec ciosu podziałowego, zadanego Rzpltej polskiej. Tym sposobem, podobnież jak przedtem walka z Austryą paczyła i zatruwała przez wieki cały stosunek Francyi do Polski niepodległej, tak obecnie przymierze z Austryą odbiło się jak najfatalniej na stosunku Francyi do Polski dzielonej.

II.

Uwydatniło się to jaskrawo w pierwszem m ianow icie przesileniu podziałowem, tem jaskrawiej, że trwało ono stosunkowo długo, przez szereg lat, poczynając od wybuchu konfederacyi barskiej, aż do zupełnego wykończenia operacyi rozbiorowej. Przez cały ten przeciąg czasu Francya Ludwika XV, mając ręce wolne, przecie niczemu w Polsce nie potrafiła zapobiedz. Pomagała wprawdzie konfederatom, ale tak nierozumnie, nieudolnie, nieuczciwie, że przyspieszyła tem tylko katastrofę. Zapewne, konfederacya barska, w swojem poczęciu, nastroju i przebiegu, nie była bynajmniej na tej wysokości, jakiej wymagało położenie narodu i na jakiej postawiła ją legenda. Była naogół, pod względem ideowym i rzeczowym, znacznie niżej poziomu insurekcyi kościuszkowskiej. Śród bodźców, czynników i przejawów przedsięwzięcia barskiego nie brakło też zapewne podejrzanych, poślednich, lub zgoła ujemnych. Nie brakło nawet składników wprost prowokatorskich. Nie brakło ich ze strony Prus, skąd nie szczędzono zachęty konfederatom, poslano im przebranych oficerów, pozwalano przemyśliwać o kandydaturze ks. Henryka Pruskiego na tron polski. Ani też ze strony Austryi, która przygarniała Generalność konfederacką, dawała jej u siebie schronienie, umacniałają w widokach na kandydaturę sasko-austryacką. Ani nawet podobno i ze strony Rosyi, trzymającej pełno szpiegów i zdrajców w szeregach konfederackich. W istocie, śród pewnych wpływowych żywiołów petersburskich, politycznych a zwłaszcza wojskowych, mile patrzono na barskie zarzewie; nie życzono sobie przedwczesnego jego stłumienia; życzono owszem rozdmuchnięcia go w pożogę o tyle właśnie znaczną, aby był tytuł do przygaszenia jej przez podział. Jednakowoż, mimo to wszystko, konfederacya samą siłą rzeczy, właściwym sobie żywiołowym odruchem, stawała się wielkiem uosobieniem niepodległości i całości Rzpltej, wielkim wypadkiem narodowym i europejskim.

Barzanie podnieśli się, pospołu z Turcyą, przeciw Rosyi, oczywistej podówczas najgłówniejszej nieprzyjaciółce Rzpltej. Rachowali na poparcie Austryi, będącej z imienia nierozłączną sojuszniczką francuską, na współdziałanie Szwecyi, będącej istotnie pod kuratelą francuską. Nadewszystko atoli liczyli na samą Francyę, przyrodzoną opiekunkę Polski i Porty, a zarazem, jak się wtedy zdawało, naturalną przeciwniczkę Rosyi. W rzeczy samej, Katarzyna II w owej chwili, rozprawiając się z konfederacyą polską i podejmując jednocześnie pierwszą swoją wojnę turecką, już sięgnęła ze Wschodu daleko ku Zachodowi. Flagę swoją rozpostarła nad morzem Śródziemnem, swego admirała Orłowa czyniła arbitrem Włoch, i już tędy dotykała się Francyi a nawet krzyżowała bezpośrednio jej widoki na tym obcym sobie terenie, w ścisłym francuskim promieniu działania. Francya podówczas właśnie, wyszedłszy z pustemi rękoma z tylu próżnych wysiłków swoich w wojnie Siedmioletniej, jedną skromną nareszcie zabezpieczała sobie zdobycz: Korsykę. Owóż Korsykanie, zwracając się na podobieństwo Barzan po ustaw y do Roussa, a broniąc się do upadłego pod swoim generał-kapitanem Paolim przeciw wysłanej przez Choiseula ekspedycyi zdobywczej francuskiej, najniespodziańszym sposobem w swej walce 0 niepodległość odbierali zachętę i poparcie od Orłowa. Kiedy już ulegali przemocy i wiążącemu ich odtąd z Francyą losowi, jeszcze byli podżegani do oporu przez niezwykłe pismo własnoręczne Katarzyny „do dzielnych Korsykanów, obrońców swojej ojczyzny i wolności”. Imperatorowa imieniem Europy wyrażała im uznanie za bohaterski ich patryotyzm wobec najeźdźców francuskich oświadczała uroczyście, „iż jest obowiązkiem całego rodzaju ludzkiego wspomagać i wspierać obywateli, ożywionych uczuciem tak szlachetnem, wielkiem i naturalnemu”.

W tej samej chwili Barzanie, za takie same właśnie uczucia wycinani w pień lub wysyłani na Sybir przez opiekunkę korsjdtańską, cesarzową rosyjską, chronić się musieli pod opiekuńcze skrzydła francuskie. Pierwsza masowa emigracya polska, tylu następnych poprzedniczka, emigracya konfederacka barska, tłum nie stawiła się w Paryżu. Szukała tu pomocy politycznej a nawet recepty nowatorskiej od rządu i myśli francuskiej, od Choiseula i Roussa, jednakowo zawodnie. Wprawdzie w głowie niektórych ówczesnych statystów wersalskich majaczyły się przelotem jakieś mętne zachcianki rozleglejszej akcyi na tle powikłań polskich. Ale nawet te dorywcze szersze pomysły zmierzały ostatecznie do celów postronnych, nie mających właściwie nic wspólnego z losami upadającej Polski. „Wielki plan“ Choiseula brał rzeczywiście w rachubę pchnięcie Austryi, a bodaj i Szwecyi, razem z Turcyą i konfederatami barskimi, do wojny z Rosyą, lecz uwieńczony być miał przez zwycięskie rozprawienie się Francyi z Anglią. Antagonizm francusko-angielski już wtedy, w dobie pierwszego podziału, jak później, na inny sposób, w dobie drugiego i trzeciego, miał zostać jednym ze spółczynników postronnych ułatwiających dzieło rozbiorowe.

W tym samym duchu ujemnym wpływał spółczynnik, zwykle lekceważony a politycznie niemałoważny: głęboka ignorancya francuska w rzeczach polskich. Mniej lub więcej istniała ona prawie zawsze, – przedtem i potem. Lecz nigdy nie była głębszą, ani szkodliwszą, jak właśnie w przełomowej epoce rozbiorowej. Starczy porównać, w paryskiem m inisteryum spraw zagranicznych, doniesienia, memoryały i t. p. źródła o Polsce, z doby Ludwików XV, XVIi rewolucyi, z następnem i z doby napoleońskiej. Uderza odrazu, o ile te ostatnie, pomimo wszelkich wad oświetlenia, górują bądźcobądź nad pierwszemi, — a możnaby dodać, i nad późniejszemi, aż dodziśdnia, — gruntownością i ścisłością informacyi. Należy tu też uwzględnić, że od ostatniego bezkrólewia i elekcyi Stanisława-Augusta dyplomatyczne stosunki polsko-francuskie urzędownie uległy zerwaniu. Agenci półurzędowi i tajni, posyłani odtąd z Francyi do Polski, lichymi i złośliwym i z reguły byli informatorami. Wysłańcy wojskowi francuscy, wyprawiani z pomocą Barzanom, nawet tak rzutcy jak Dumouriez, roztropni jak Viomenil, waleczna jak Choisy, zbyt krótko i w zbyt wyjątkowych działali warunkach czysto wojennych, by mogli przyłożyć się skutecznie do należytego politycznego uświadomienia swego rządu i opinii publicznej francuskiej o Polsce. Z drugiej strony, agenci poufni Stanisława-Augusta w Paryżu, stali lub doraźni, sprzedajny Francuz Monet, sprytny Szwajcar Glayre, obrotny Florentczyk Mazzei it. p., reprezentowali nie Rzpltę, lecz króla i interesu lego osobiste a zwłaszcza pieniężne; zresztą ci cudzoziemcy dbali głównie o siebie, nie o Polskę. Sami Polacy gęsto zapewne temi czasy pokazywali się w Paryżu, i to poczęści wcale wybitni. Wysiadywał tu Wielhorski, jako poseł konfederacyi barskiej, albo znów Branicki z dwuznaczną od króla misyą; zjeżdżali najpierwsi magnaci, Czartoryscy, Potoccy, Lubomirscy, Sapiehowie, Krasińscy i wielu innych. Lecz dorywcze te odwiedziny żadnej prawie głębszej informacyjnej nie miały doniosłości; zaś pod względem obyczajowym niejedno w tych ówczesnych wojażerach wielkopańskich mogło raczej ujemnie dla Polski usposobić poważniejszą opinię francuską. Nielepiej zresztą przedstawiali się arystokratyczni wojażerowie francuscy, w rodzaju bałamuta ks. Lauzuna, kochanka księżnej Czartoryskiej, zjawiający się równocześnie nad Wisłą, bądź w poszukiwaniu nowych wrażeń, bądź przejazdem do Petersburga, lecz zawsze z jednakową w gruncie zupełną obojętnością polityczną dla Polski.

Wprawdzie w tym samym okresie, dokoła pierwszego podziału, sporo celniejszych też umysłowo Francuzów, bądź dla karyery, bądź przez życzliwą ciekawość, przybywało do Polski i miało sposobność poznawać naocznie sprawy i stosunki tutejsze. Rozglądał się więc także temi czasy po Rzpltej, po Warszawie, przenikliwy Rulhiere, bystry i spółczując dziejopis „Anarchii polskiej”. Romantyczne nad Wisłą iw samej Warszawie odbywał przygody czuły sielankowy poeta, Bernardin de Saint-Pierre, śliczny i nieszczęśliwy kochanek Radziwiłłówny. W strony podolskie i ukraińskie dostał się guwerner Sanguszków, szlachcic normandzki, naturalizowany w Polsce, Pyrrhis de Varille, autor poczytnego dzieła o ustawodawstwie i sejmowaniu polskiem. W Puławach guwernerem ks. Adama Czartoryskiego był wybitny ekonomista Dupont de Nemours, czynny potem w Warszawie przy Stanisławie-Auguście. Głowa szkoły fizyokratów, sam słynny Quesnay, zaproszony, choć wkrótce zrażony przez biskupa wileńskiego Massalskiego, przyjeżdżał do Polski badać stosunki jej gospodarcze. Inny wybitny ekonomista francuski, ksiądz Baudeau, jako gość tegoż biskupa, zjeżdżał do Warszawy i Wilna i wrażenia swoje o Polsce w obszernem ogłosił dziele. Również biskupowi Massalskiemu, z polecenia Turgota, towarzyszył do Polski, jako przyboczny sekretarz, słynny później lekarz i psycholog, Cabanis, teraz zamłodu nauczyciel szkół wileńskich i warszawskich. Przyjeżdżał do Krakowa na Wołyń uczony po lity ki dziejopis, ksiądz Mably, przyjaciel starego Wielhorskiego, wychowawca jego synów, a szczery doradca konfederacyi barskiej. Wielu innych jeszcze, pokrewnej, wyższej miary umysłowej, ciekawych podróżników Francuzów, stosunkowo dość często, trafiało podówczas, w drugiej połowie XVIII wieku, do dalekiej Rzpltej polskiej.

Niestety jednak, przy zupełnej nieznajomości języka, dziejów, stosunków, z tej nazbyt dla nich egzotycznej, pod względem społecznym, państwowym, gospodarczym, krainy sarmackiej, przywozili oni przeważnie do domu wiadomości i pojęcia jak najmniej gruntowne, dokładne, dorzeczne. Przywozili też prawie zawsze sądy aż do przesady surowe, ujemne, potępiające w czambuł wszystko, co tam widzieli i czego nie widzieli. Zacny skądinąd ksiądz Baudeau o ciężkim zapewne stanie ludu w Polsce w tak ostrych odzywa się wyrazach, jakgdyby gdzieindziej w Europie spółczesnej, w sąsiedniej Rosyi, nawet w bourbońskiej Francyi, położenie ludności wiejskiej nic nie pozostawiało do życzenia. „Nadużycia francuskie — pisał Cabanis — jeszcze są lepsze, niż praw a polskie". U Bernardina de Saint-Pierre, „stary chłop polski", imieniem całego polskiego włościaństwa, zwracał się do „szanownej monarchini", Katarzyny II, z paradną oskarżycielską przeciw Polsce oracyą i z czułą, pod takim adreszm rów nie paradną prośbą: „Wolności i ziemi!“ Przy podobnem stanowisku najżyczliwszych już Polsce, najwybitniejszych jej znawców Francuzów, trudno było we Francyi ówczesnej o istotną, rozumną sympatyę dla dobijanej przez sąsiadów Rzpltej. Nie rozumiano dobrze, ani chciano zrozumieć, co się tam, gdzieś za górami, w fantastycznej jakiejś działo Sarmacyi. Nawet o konfederacyi barskiej, choć wspierał ją oficyalnie rząd wersalski, choć za nią krew przelewali oficerowie francuscy, kawalerowie św. Ludwika, wciąż jeszcze, jak o żelaznym wilku, najdziwaczniejsze w Paryżu miano pojęcia. Opinia pospolita we Francy i gdzieniegdzie zaledwo objawiała jakieś platoniczne, sentymentalne spółczucie dla biednych konfederatów. W najlepszym razie, z bajeczną wprost ignorancyą samychże rozgrywających się spółcześnie wypadków oraz elementarnych pojęć o historyi i geografii polskiej, wyobrażano sobie Barzan pod postacią Kazimierza Pułaskiego, jako sędziwego ojca pięknej „Lodoiski“, w towarzystwie czułych lub srogich magnatów „Łowczyńskich“ i „Duchińskich“, najrozmaitszych szlachciców „Mieczysławów" i „Bolesławów “, walczących gdzieś w jakimś kraju mitycznym, nad rzeką „Worskłą”, pomiędzy „Nowgorodem u, „Połtawą" a „Częstochową", przeciw zjednoczonym Rosyanom i Tatarom. 

Poza tem zresztą ówczesna opinia publiczna francuska była właściwie w ogromnej większości całkiem obojętnie, a poniekąd wręcz wrogo usposobioną dla dalekich, barbarzyńskich Sarmatów. Najświetniejszy jej wtedy przedstawiciel, stary Voltaire, na wysługach Katarzyny II i Fryderyka II, wyszydzał i piętnował konfederatów barskich, w których widział tylko pachołków fanatyzmu religijnego, nie dojrzał obrońców niezawisłości narodowej. Własny rodak, dzielny podpułkownik piechoty francuskiej, kawaler Thesby de Belcour, który bił się w szeregach barskich i odpokutował to, w rosyjską popadłszy niewolę, trzech letniem na Sybir zesłaniem i ciężką w Tobolsku męką, w swym pamiętniku po żołniersku orzekł o Voltairze, że on z całej Rosyi „jedną tylko rzecz znał naprawdę, t. j. ruble". To niezawodnie był wyrok zbyt ostry. Wielki pisarz grzeszył przeciw Polsce nie za pieniądze, lecz przez nie wiadomość, przez uprzedzenia pojęciowe, przez dworactwo dla koronowanych trójrozbiorców. Bywało jednak istotnie dużo gorzej jeszcze; nie brakło płatnych pismaków francuskich, w rodzaju korespondenta Katarzyny, barona Grimma i t. p. nędzników, wprost na tych przez rządy podziałowe do zohydzania dzielonej Polski w opinii świata w ogóle, a francuskiej w szczególności. Z tych to najnikczemniejszych źródeł systematycznie, bezustanku, sączono jady przeciw polskie w dziennikach, książkach, paszkwilach, brudnych a celowych, zmierzających do odebrania czci Polsce, po odebraniu jej własności i wolności. 

Usiłowania te nie pozostały też bez skutku. Powszechnym i uderzającym sposobem występował we Francyi tamtoczesnej zupełny brak zrozumienia rzeczy polskich, zarówno pod wewnętrznym, jaki zewnętrznym kątem widzenia. Nie zrozumiał nawet najwznioślejszy, mimo wszelkich swych zboczeń, umysł Francyi owoczesnej, szlachetny i przyjazny Rousseau. Złe naogół, niemądre, niezdrowe, — z wyjątkiem jeno pięknych skazówek o podniesieniu ducha narodowego, o przygarnięciu mieszczan i chłopów, o niezłomnej odporności duchowej przeciw pochłonięciu obcą przemocą, — opracował on rady Barzanom, zalecając, w myśl samobójczych ich pragnień, utrzymanie konfederacji i liberi veto, albo nawet rozczłonkowanie prowincyonalne Rzpltej, zalecając właściwie anarchię. Nie zrozumiał podobnież i życzliwy Choiseul, który wszak w tym samym czasie poufne składał wyznanie, „iż anarchia polska jest użyteczną dla interesów francuskich, a przeto cała polityka nasza w tym kraju powinna ograniczać się do jej zachowania”. 

Rząd wersalski w gruncie rzeczy nie zdawał sobie wcale sprawy ani z dokonywającego się przed je go oczyma śmiertelnego w Polsce i z Polską przewrotu, ani z doniosłości niesłychanej tego przewrotu dla Europy i samejże Francyi. Polska była tam wciąż zapoznawaną we właściwej swej dla Francyi doniosłości, jako jeden ze stałych składników kardynalnych wielkiej polityki francuskiej, warunkujących własne jej stanowisko w Europie. Była, przeciwnie, postaremu pojmowaną wyłącznie jako przedmiot całkiem podrzędny, przygodny, nadający się mniej lub więcej, w pewnych sposobnych po temu okolicznościach, do zużytkowania na rzecz doraźnych widoków postronnych tej polityki, nadający się co najwyżej do wyzyskania jako „dywersya”. Takie, odwiecznie uświęcone w gabinecie wersalskim, a i w chwili niniejszej górujące tam pojmowanie Polski, jedynie jako przedmiotu dywersyi, skazywało już z góry całą akcyę Francyi w przesileniu barskiem i pierwszo podziałowem na bezpłodność zupełną i niepowodzenie sromotne. Skończyło się też w rzeczy samej na tern, że rzucono do Polski trochę pieniędzy, posłano tam kilkuset oficerów i ochotników francuskich na zatracenie niechybne, na śmierć lub zesłanie. Zamknięto oczy na tyle krwi przelanej, już nietylko polskiej, lecz i francuskiej, na niebywały dotychczas widok już nietylko polskich, lecz pierwszych pędzonych na Sybir katorżników francuskich, „potrzebnych mi — jak w odpowiedzi na wstawiennictwo za nim i Alemberta śmiała z okrutnem szyderstwem odpisać Katarzyna — do zaprowadzenia pięknych manier w tych prowincyach.” Nareszcie, aczkolwiek nie sankcyonowano urzędownie podziału Polski, przecież pogodzono się z nim milcząco, jako z faktem dokonanym . 

Dla Polski był to zawód fatalny i pamiętny. Została ona od pierwszego razu okrojona straszliwie. Mocą aktów petersburskich podziału 1772, wymuszonych cesyi sejmowych warszawskich 1773 oraz demarkacyi 1775 i 1776 r., traciła na rzecz Austryi przeszło 1500, na rzecz Rosyi blizko 1700, na rzecz Prus około 700 mil kwadratowych, z odpowiedniem zaludnieniem 2 milionów mieszkańców w austryackim, prawie 1 ½ miliona w rosyjskim, do 600000 w pruskim zaborze. Ogółem w jednej trzeciej niemal okrojona części, z pierwotnego obszaru 13 ½  tysięcy mil kwadratowych z ludnością 12 milionów, zachowała ledwo 9 ½  tysiąca mil kwadratowych i 7 ½ , miliona mieszkańców. 

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new