Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Wiadomo,że władza wojskowa, ulegając prośbom zarządu sztuk pięknych, zezwala na pobyt niektórych artystów przy armii, aby mogli zobaczyć scenę dramatu i aktorów działających. Pomysł doskonały,jak prawie wszystkie pomysły, pozwolić artystom przesiąknąć atmosferą taką, na miejscu notować fakty tak ważne. Należy mieć nadzieję, że sztuka francuska będzie miała w przyszłości dokumenty prawdziwe faktów, zdarzeń, widoków bitwy współczesnej i jej warunków. Zapewne, wszystko to nie warte tyle co człowiek, zapewne, arcydzieła nie popłyną nagle wartkim prądem, ale arcydzieło niezależy od administracji. Rola jej polega raczej na przewidywaniu budżetu na pokarm, podtrzymujący ducha mas, kontynuując sławnych w muzeum Versalu; aby publiczność niedzielna znalazła coś odpowiedniego dla siebie i mogła związać przez taki obraz rok 1914 z rokiem 1876, jak 1870 z wojną krymską i afrykańską.
Jakiekolwiek uwagi nasunąć się mogą naprzód już, a nasuwają się, lepiej zawsze, żeby tak zwane „obrazy wojny,“ a będą takie, były malowane pod aspektami możliwości, nie sprzeciwiając się sensowi i przypominając tym, którzy je zobaczą, to co widzieli, gdy byli „tam “ , a tym, którzy nie byli; co mogli „tam “ zobaczyć. Z punktu widzenia wychowawczego i społecznego, przestrzegając, aby rzecz nie była wyzyskiem, pomysł dobry. Tym razem ciężka machina, którą są les Beaux Arts nie poruszyła się niepotrzebnie. A od tego punktu użyteczności oficjalnej do sztuki, jaka przepaść! W ojna! Myślałem często, przejęty wewnętrznym wstrętem jaki te sylaby budzą, że może właśnie w nich mieści się najsilniejszy wyraz samej rzeczy. Słowo jest wspaniałe, budzące aż do zadziwienia jasno wszystkie najstraszniejsze swoje znaczenia. Żaden przymiotnik nie zdolen zwiększyć go lub złagodzić i tego dnia, w którym zobaczyłem je wyrastające wielkimi literami wzdłuż muru, doznałem chyba najsilniejszego wrażenia w mojem życiu. Wojna!... Jakiż komentarz dodaćby można do tej jasności?
Wszystkie omówienia stają się dziecinne, mgliste lub mętne; jaki obraz dodać, aby nie obciążyć rzutu? Widzieliśmy te nędzne rzeczy, afisze, pocztówki, obok których ludzie nieco wrażliwsi przyspieszali kroku, zawstydzeni takiem błazeństwem, gdy w nich waliło słowo owo, dzieło sztuki! To był chaos początku, czas przekleństwa i rysunku rzucanego jak splunięcia, ale to trwało krótko. Francya jest krajem dobrego smaku i niedługo potem ukazały się plansze bardzo staranne, wydane w seriach, których popularność wzrastała i utrwalała się. Niektóre z nich były senzacyjne i legendy odczute wrastały w tłum, czasem nawet nie bez głębszego znaczenia. W każdym razie pospieszna reprodukcja była pewną zdobyczą dla artystów, pragnących jej użyć dla profuzji swych pomysłów. Ulotny świstek jest wymarzoną lokomocją, mnoży się, wciska, rozchodzi się wszędzie gdy obraz poważniejszy, cięższy, czeka na amatora w miejscu stałem i nie rusza się wcale. Widziano więc mało i to „mało“ było jeszcze „za dużo", bo poczęte z ogólnych „tak mówią“ , według recepty 70 r.
Nieliczne te płótna spieszących się artystów, nie budziło nic, coby mogło zadowolnić uczucia publiczności. Najmarniejsza wyobraźnia opuściła ich i jeśli niektórzy myśleli chytrze, że zmodernizują się, dodając do swej koncepcji jakiś fałszywy nos, ostatniego systemu, to biała nić była tak widoczna, że nikt się na to nie wziął, prócz tych oczywiście, którzy się zawsze biorą. Zresztą, któż zajmował się niemi w tych czasach tragicznych? Niemniej dnie mijały, wyraźniej zarysowują się fakta dzisiaj. Wielu artystów widziało i powróciło z linii z kieszeniami wypchanemi szkicami, robionemi na miejscu, w rowach, na spoczynku, w ciemnych ziemiankach; powodzenie ich było duże i zasłużone, ale chociaż interesujące, były to tylko notatki, (napływ ich jeszcze nie ustał), znaczenie ich nie przekraczało udanych illustracyj, a zachwycano się „faute de mieux“ . A le dla tych wszystkich, w których dzwoniło to słowo, prebenda była niewielka i wojna szukała wciąż swego wyrazu plastycznego. Teraz, gdy miesiące i lata minęły, gdy niezliczeni świadkowie jeździli i wrócili stamtąd, znów pojechali i wrócili, teraz gdy wszystko już jest widziane, co po ludzku zobaczyć można, powiedziane i napisane wszystko, co powiedzieć i napisać można, teraz, gdy poznano cały mechanizm, gdy niema już tajemnicy, gdy koła olbrzymich machin prują powietrze, czy poszliśmy wiele naprzód? Sądzę, że śmiało można powiedzieć „nie“ , a oto dlaczego.
Wojna jest zjawiskiem czysto zewnętrznem, którego wszystkie przejawy widzialne, chociażby najbardziej wstrząsające i straszliwe, są i pozostają epizodami, malowniczością, lub dokumentem. Granat pękający nad zaroślami,którego wybuch jest sprawcą tylu śmierci dookoła, z pozoru nie wygląda tragicznie. Abstrachując huk, widać tylko kłąb dymu i pyłu rozmaitych odcieni, którego smugi wiją się harmonijnie i nikną, według zwykłych praw przyrody. Potem, jak i przedtem, niebo jest niebieskie; a jeśli na ziemi nastąpiła jakaś zmiana, bezwłocznie dostraja się do krajobrazu, którego malowniczość staje się inną, ale nie ginie. Istotnie, choćby zdeformowane nie wiem jak, rzeczy zburzone wpadają w chwilę po uderzeniu w nową nieruchmość. Co było domem, stało się ruiną chwiejną, ale na tei ruinie słońce gra i rozrzuca swoje promienie. Przedmioty są inne. materja zmieniona, powierzchnia i kontury inne; kamień leży tam gdzie go nie było, mur zniknął, nagle zastąpiony przez zwał drzew; dekoracja przemieniona, ale to jest zawsze i ciągle dekoracja.
Tak interpretowany pejzaż wojenny, sądzę, że wiernie, może dać początek dziełom pożytecznym, miłym nawet, stosownie do możliwości autora, ale artystycznie, nie przekroczy zwykłych wartości. Rzeczy dobre będą uważane, jako rzeczy dobre dla siebie samych, zainteresowanie tematem nie potrwa długo. Będziemy mieli dobre obrazy, zapewne. Ale to nie będzie wojna. No, a człowiek powiedzą mi, który tam jest drobny, nędzny, przytulony do ziemi, którego można wyczuć tam, w bruździe? Człowiek, on, to coś niebieskawego w przyćmieniu światła, a czasem niestety, coś czerwonego; ale dla oka, czy stoi, czy leży, żywy, czy umarły, silny, czy zmęczony, żołnierz nie daje nic, prócz malowniczości swej postaci i ta malowniczość niewiele się różni od tej, jaką tworzył w czasie pokoju, na wielkich rewijach. Ruchy jego nawet są te same i chociaż w grę wchodzi jego życie, pozostają tak samo regularne niezmienne. Strzelający, leżąc, niewiele się różni od umarłego. Tym względom, myślę, przypisać należy, że dotychczas malarstwo wojenne cierpi na inercyę, brak wielkości, które czynią je jakby obojętne. Wierny obraz Cornillet’a, „dzień okropnego ataku“ , przedstawia widok olbrzymiego, białawego obłoku, skąd tu i ówdzie wybuchają dymy i płomienie. Nic nie porusza się, nic nie żyje, ponad tem niebo równie banalnie pogodne, jak co dnia. Nawet przepysznie malowany ten motyw, nie więcej wzruszy widza, niż widok diuny po której ugania się wiatr wschodni. A jednak w tej kurzawie, cierpią żywi, zabijają i umierają bezustannie. Czyny najszlachetniejsze i najohydniejsze ocierają się o siebie i całe szaleństwo zbrodni jest tem rozkiełznane.
Nic przecież nie narusza równowagi konturów, a nawet na pewną odległość stają się niewidzialne. Dlatego, który tam jest w środku, insza oczywiście. Granicą jego widzenia jest pochylony grzbiet towarzysza, lub skrawek nieba, skąd może spaść pocisk. Dla niego widok jest zlokalizowany i z wyjątkiem pewnego jasnowidztwa, bardzo rzadkiego w takich momentach, wrażenia jego będą luźnie powiązane, dorywcze i jeśli obserwatorem jest malarz, dadzą coś bardzo znikomego. W iem , że dociągając nutę można dramatyzować i nie braknie takich. Należy oczekiwać rzeczy smutnych na przyszłych salonach; ale ani przerażające pożary, ani obficie rozlewająca się krew nie zdziałają już nic. To będzie krzykliwość bez siły dowodu, może spowodować łatwy płacz, lub niesmak, co gorsza; takie widowiska nie wzniosą się nigdy ponad pospolitość płaskiego melo dramatu. Więc? Więc trzeba czasu, trzeba pozwolić, aby uspokoiło się wrzenie i rozsegregować wielość wrażeń. Fakty, które przeżywamy są wyjątkowe i ponad wszelką miarę. Próżno byłoby wierzyć, że one dadzą się wypowiedzieć z dnia na dzień, pod dyktandem.
Przeżywamy czas pracy zbiorowej; każdy dodać musi swój skromny dobytek, swoją małą nutę. Parę silnych bloków zaznacza się z większem lub mniejszem powodzeniem, ale choć prawdziwem jest zainteresowanie jakie budzą, stanowić mogą one jedynie rzecz uboczną. Wojna nie jest pociskiem, który wybucha, ani zwalonem drzewem, którego pień pada; ani rozpadającym się dachem, ani owym nieszczęsnym, szukającym ochrony w jakimś rowie, albo raczej jest ona tam, w tej sekundzie, w której oko stwierdza fakt taki, lecz jakże szeroki jej obszar! Rzec można, że ona uciska myśl całego świata, że dotyka wszystkich czynów ludzkich, we wszystkich kierunkach. Powietrze nawet, którem oddychamy nie jest to samo. Jest pewien rodzaj wyzwolenia się instynktu z obroży tresury; jednostka rozszerza się we wszelkich możliwościach, ukazuje się bez szminki i we właściwej postaci; zdobywa się na wspaniałe odruchy, które będą dumą ludzkości, a inne świadczyć będą o jej upadku. Zapewne, skąpane w tej atmosferze serca, umysł, bogacą się, lecz jakiś malarz odważy się na oddanie tego, gdy się to nie zdradza ruchem wcale, albo tak nieznacznie. Pomyślcie, co można zobaczyć w ciągu dnia. O to biedacy wynędzniali, czekający swej kolei, podobni do szarych łachmanów obojętnych, z twarzami tępemi zgnębionych zwierząt, ta masa nie reaguje.
A potem inni nadchodzą, ci samotni, ci znękani, ten zbyt wystrojony, rozpychający się łokciami, pewny siebie. Inni jeszcze mówią, a inni już dawno umilkli; tacy, którzy jedzą zawsze i pięknisie zdrowi i głodomory litosne; twarze jasne, czoła energiczne i usta wykrzywione pijaków, cała ludzkość w chaosie tak różnym od dawnej codzienności! A po za żołnierzem, bezpośredniem narzędziem walki, po za nim fabryka, relsy, miasta fantastyczne, powstające gdzie wypadnie, gdzie zbierze się materjał; sztaby jeneralne, gdzie oficerowie sztabowi rozkładają plany, obserwujące oko szefa, lunety, rozkazy, telefony, okopy. A gdy z nich wyjdziesz, nagle w chwaście potknie się o krzyż: śmierć tu mieszka, obok tych urękawicznionych oficerów. Ptak się zerwie z gałęzi, śmiech nagły, zdrowy uderzy o ziemię. Czy wojna tutaj jest bardziej niż gdzieindziej? Czy jest w nieustającym huku dział? Czy w tłumach pędzonych więźniów, czy w mordowaniu spokojnych mieszkańców miast, czy tam, gdzie żandarm, dziewczyna uliczna, bandyta w kajdanach na rękach idą na szubienicę? „Niech pan przyjdzie zobaczyć mój ogródek, powiedział mi któregoś dnia młody adjutant, jest o 600 metrów od „boszów ". Nigdy nie mogą do niego trafić".
I człowiek ten od początku wojny w ogniu, ze szczerą dumą wyliczał mi swe drzewka, gdy niebo drżało od bezustannych kartaczy. A potem ofiary, sieroty, wdowy i ci, którzy „robią interesa" i ci, którzy nie robią interesów i ci, którzy robią ich zawiele. Nowo zbogaceni i niespodziewanie zubożali, gracze, kobiety, obojętni, zdrajcy i szpiegi. Wszystko się miesza, potrąca; W te m pandemonium najwznioślejsze uczucia sąsiadują z najniższemi; ofiary szlachetne, poświęcenia nie pamiętne, cichy ból i cierpienia, które łamią serca. Widać żałobę pocieszoną 1 krepę kokietującą. Gdzie prawda? Gdzie obraz typowy, gdzie ten akcent jedyny dla malarza? Mały chłopiec, który pada ugodzony kulą między oczy, stanowi plastyczniejszy i silniejszy wyraz wojny, niż zwalone kupy ciał dymiących, z których tu i ówdzie wyrasta sztywna noga konia, lub człowieka, albo owi ranni w rowie leżący, cuchnący krwią, naftą i jadoformem. Zabłąkana wyobraźnia tutaj niemieje; niewiadomo właściwie co do czego należy, oddalenia giną, nic nie jest na swojem miejscu. Co odmalować w tem wszystkiem? Nie rzecz jakąś to pewna. A sztuka bez określonego przedmiotu jest niemożliwą.
Rysować, lub malować siły byłoby właściwem; tylko że siła nie zna formy określonej, a tem mniej koloru. O to czysty lazur nieba, po którym przelatują ptaki i chmury. Świst delikatny, szum nagły i oto tam rozwalony dom, rozrzucone ciała. Czy malować niebo? Nie. Gruzy, jeśli kto chce; martwą naturę więc, nic ponadto. Trzeba będzie wiele zastanowienia i rozmyślania w spokoju, po wojnie, jeśli spokój będzie. Nie wierzę w krwawe szkice, ani malarstwo realistyczne rzeczy widzianych, ani nawet przeżytych. Tylko z rozmyślania może powstać synteza konieczna takich ewokacyj. Może ten, który je stworzy, siedzi jeszcze na ławie szkolnej; nuże się jeszcze nie urodził; może to człowiek zrównoważony jasnowidz, zimny, którego mózg będzie deduktywny, krystalizujący. Ktokolwiek nim będzie, skądkolwiek przyjdzie, jestem pewien, że nie będzie malował obrazów batalistycznych; rozczaruje, popierający rząd, publiczność będzie się z niego śmiała, ale dzieła jego nie będą za to zapełniały ani Versalu, ani Muzeum podprefektury. Nemezis, która uderzeniami swemi przeraża rodzaj ludzki, nie zadowolni się pospolitymi malarzami. Nowy model, starszy od innych, stawia jej przed oczami „Fatalność“ . Tego się nie kopiuje, jak jabłek. I Ona to zrozumie.
„Les ecrits nouveaux“ Paris 1907 Decembre
przełożyła Laura Konopnicka Pytlińska