Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

Mickiewicz jako kolorysta


Talent, indywidualność i rozum, są zasadniczymi warunkami twórczości artystycznej i bez nich tylko błahe lub połowiczne dzieła wydawać można. W każdem też dziele sztuki, badanem uważnie, z łatwością dają się te pierwiastki wyróżnić, a nawet ich ilościowy do siebie stosunek może być wykazany.

Są ludzie, przypuśćmy w malarstwie, obdarzeni wielkim talentem, lecz tak dalece pozbawieni indywidualnego charakteru, iż nigdy nie są w stanie niczem wyróżnić się z tłumu i idą, jak pies za panem, za prądami artystycznych kierunków, tworzonych przez inne talenty.

Wielka i silna indywidualność, sprzęgnięta z małym talentem, wypacza się w dziwactwa; używając swego ubogiego materyału z jakimś ciasnym uporem, jednostronnie, wydaje dzieła zmanierowane do szczętu, podobne do owoców, zamkniętych w ciasnem naczyniu w czasie wzrostu i przybierających kształty potworne.

Z drugiej strony wielki talent i indywidualność, nierównoważone inteligencyą, tworzą rzeczy, które są po prostu bez sensu, - i naodwrót wielka inteligencyą, posługąjąca się choćby średnim talentem, wytwarza nieraz dzieła względnie bardzo dobre.

Lecz dzieła sztuki, które są i prawdopodobnie zawsze będą, uważane za doskonałe, - są wynikiem współdziałania trzech sił, wyżej wskazanych.

Określenia talentu, indywidualności i rozumu, jako sił, nie należy brać w ścisłem znaczeniu. Przedstawiają się one jako odrębne, osobne siły tylko w skutkach, lecz w działaniu same są zapewne wynikiem wielu i różnych stanów anatomicznych i fizyologicznych organizmu.

Otóż, czy weźmiemy Michała-Anioła, czy Leonarda da Vinci, Danta, Szekspira, Mickiewicza czy Goethego - Słowackiego lub Byrona, w dziełach ich zawsze znajdziemy współrzędne działanie talentu, indywidualności i rozumu - działanie, wytężone często do ostatnich granic siły ludzkiego czynu.

Na tych wyżynach twórczości, gdzie prawie znikają wartościowe różnice - tylko indywidualność nadaje odrębne cechy dziełom - i pozwala wyróżnić je między sobą.

Lecz indywidualność jest jednym z najbardziej złożonych i najtrudniejszych do wyodrębnienia artystycznych pierwiastków. Samo określenie jej nie może być ścisłe, wskutek nadzwyczajnej różnorodności jej przejawów.

Widzimy naprzykład takiego Michała - Anioła, który od pierwszego uderzenia dłuta, od pierwszej linii narysowanej do ostatniego tchu jest zawsze ten sam; - jednolity i jednostajny, rozwija ciągle jeden motyw kształtu, sformułowanego w linii i ciągle tworzy pod wpływem jednakowego uczucia.

Jest to indywidualność ciasna, jednostronna, związana z olbrzymim talentem i rozumem - rozumem, który opóźniał ostateczne zwyrodnienie i wypaczenie się manieryczne jego talentu do ostatnich prawie kresów życia.

Na mnie robi on wrażenie jakiegoś olbrzymiego kopalnego potwora, idącego wązką, przez siebie wprawdzie wśród twardych granitów wykutą, ale zawsze wązką ścieżką.

Niemniej ciasnym, pomimo całej mnogości swych dzieł, jest Rubens; - a jeżeli brać przykłady ze współczesnych nam ludzi, to Wiktor Hugo może być wymownym dowodem, jak dalece dzieło sztuki traci na zachwianiu się równowagi między swymi zasadniczymi pierwiastkami. Bardzo określona indywidualność, wielki talent poetycki i wielka zaprawdę inteligencya - lecz w miarę słabnięcia tej ostatniej, talent dziczał pod wpływem coraz bardziej zacieśniającej się indywidualności. U nas widzimy Matejkę, który dziś już jest zmanierowany doszczętnie i bezpowrotnie.

Są to indywidualności niezłożone i wskutek tego łatwiejsze do określenia, zbliżonego do ścisłej prawdy.

Lecz jeżeli bierzemy Szekspira, Goethego i Mickiewicza, jesteśmy odrazu w lesie. Nie mamy już do czynienia z trzema pojedynczymi ludźmi, tylko z całym ich tłumem.

Do psychologów należy objaśnić te dziwne zjawiska indywidualności złożonych, dla mnie wystarczy zaznaczenie faktu ich istnienia i wykazanie ich stosunku do sztuki. Jeszcze ludzie Szekspira, w skutek stale dyalogowej formy jego poematów, podobni są do siebie pomimo wszystkich różnic psychicznych, - podobni są z tego, że wszyscy w równym stopniu są wygadani. Cały ciężar wszechstronnego talentu i wielkiego umysłu waży na rozmowach; - poeta nie występuje poza swymi bohaterami, nie dopowiada za nich sytuacyi, otoczenia, pejzażu - to też do wszystkich ludzi szekspirowskich można powiedzieć to, co mówi Benedykt do Beatryxy: „Chciałbym, żeby moja kobyła była tak rącza w biegu, jak język waćpani”. Ta gadatliwość, wyszukaność przenośni, cięta szermierka dowcipów - czyni z całej mnogości typów Szekspira jedną rodzinę o bardzo wybitnych rysach podobieństwa.

Lecz Goethe i Mickiewicz oprócz tego, że zdają się w sobie nosić wszystkie odcienia ludzkiego temperamentu - przedstawiają tyle form artystycznych, że dzieła każdego z nich wzięte razem, zdają się być pracą nie pojedynczego człowieka, lecz wielu i to bardzo różnych ludzi.

Jeżeli weźmiemy Mickiewicza, o którego tu chodzi, to przez ileż stopni i rodzajów uczuć, przez jakie rozległe horyzonty myśli i przez ile form artystycznych przejdziemy, zanim doczytamy jego dzieła do końca.

Czego on nie czuł, - o czem nie myślał i jak wszechstronnie widział!

Od ledwie dających się uświadomić przeczuć, przez wszystkie odblaski szału miłości, do wspaniałej dumy, nienawiści, rozpaczy szalonego bólu za miliony, pogardy, szyderstwa i dobrodusznego współczucia. Od głębokiego sceptycyzmu - do mistycznego obłędu, - od dziecinnego zabobonu - do trzeźwej jasności prawdy.

Iluż ludzi stworzyły te wszystkie, kolejno rodzące się i zamierające stany jego duszy.

Gustaw idący po prostej drodze namiętności - do samobójstwa; - Konrad, którego pierś pęka i mózg dyabli czy anieli biorą, z bólu za ludzkość; Walenrod, Grażyna, wszystkie tak różne postacie z Dziadów, - aż do starych safandułów i dziwaków z Pana Tadeusza, - cóż to za bogata galerya portretów, przedstawiających, bez żadnej maniery, tyleż wspaniałych indywidualnych charakterów.

Oto jest wielostronna indywidualność, talent niewyczerpany w środkach i kierowany potężnym, nawet wtenczas gdy zdaje się łamać, rozumem.

Poza psychologią człowieka, Mickiewicz widział naturę tak wszechstronnie, jasno, ściśle i prawdziwie, jak wątpię, czy kto inny był w stanie ją widzieć i odczuwać. 

Dźwięk, kształt, barwa, zapach, czyli cała ta mowa, którą świat zewnętrzny przemawia przez zmysły do naszego umysłu, była dla niego zupełnie zrozumiałą i jasną.

O nim to można powiedzieć jego własnemi słowami: 

Gdzie chcesz, jaką chcesz drogą, buja po przestworzu: Czyli jak prorok patrzy w niebo, gdzie w obłoku Wiele jest znaków, widnych strzeleckiemu oku; Czy jak czarownik gada z ziemią, która głucha Dla mieszczan, mnóstwem głosów szepce mu do ucha.  

Niemniej od Homera plastyczny w opisaniu kształtu - przewyższa go o całe niebo w przedstawieniu barwy

Pomijając inne strony jego twórczości, o tem właśnie poczuciu barwy u Mickiewicza, chcę słów parę powiedzieć z punktu malarskiego pojmowania kolorytu. 

Kolorystę malarza cechuje mniej lub więcej wierne widzenie barw lokalnych - właściwych każdej rzeczy, - poczucie harmonii, czyli stosunku jaki zachodzi między temi barwami; ich wzajemnego na siebie oddziaływania pod wpływem różnego natężenia światła i innych czynników, wpływających na przełamywanie się i kombinowanie barw w naturze. 

Te same cechy nosi talent poety-kolorysty. Różnica - w środkach i w stosunku, jaki zachodzi między dziełem a tym, kto doznaje od niego wrażenia. 

Barwa obok kształtu jest istotą malarstwa. Zużywszy odpowiednio wszystkie swoje środki, malarz daje dzieło, które w tem założeniu, jakie mu postawił, narzuca się widzowi; daje mu całą skończoną pełnię zjawiska świetlnego i zmusza go do widzenia w obrazie tego tylko, co sam malarz widział i przedstawił, bez względu na uprzednie wrażenia widza, od którego może tylko żądać, żeby miał zdrowe oczy pod tym jednym warunkiem obraz może każdego w zupełności przekonać.

Nie tak jest z poetą. Poeta, opisujący barwy i ich stosunki, może tylko poddawać ich nazwy. Wrażenie też najbarwniejszego obrazu opisanego będzie o tyle tylko silne, o ile czytelnik ma w pamięci pewien zasób wrażeń barwnych od natury - o ile jest w stanie pod wpływem podrażnienia wyobraźni przez opis wywoływać i uprzytomniać te wrażenia w umyśle. 

Dla ludzi, nie obserwujących natury ze względu na barwę - opis jej będzie tylko martwym dźwiękiem, pustą nazwą, oderwaną od całości obrazu - nie wyrażającą nic. 

Szczęśliwszy od malarza - poeta, nie potrzebuje destylować swojej myśli przez całą rzemieślniczą stronę malarstwa. Płótno, szczecina pędzli, farby (podłe gliny), sicatiwy, oleje, nie istnieją dla niego. Mając cały materyał mowy w umyśle, ma zawsze odpowiednie słowo na odpowiednią rzecz lub zjawisko. Poeta łatwiej dochodzi do zrobienia obrazu i zadowolenia siebie - lecz mniej może być pewnym, że widz-czytelnik dozna tych samych co on wrażeń.  

Jakkolwiek bogatą jest mowa ludzka w określenia nawet bardzo subtelnych odcieni barw, jakkolwiek ściśle te określenia będą zastosowane, któż może ręczyć, że opis pewnej barwy w umyśle każdego czytelnika wywoła widzenie tego, a nie innego tonu?  

Lecz jakikolwiek jest ten stosunek czytelnika do opisu, każdy może się przekonać, choćby z ilości opisanych barw, czy dany poeta widzi, lub nie, naturę ze strony koloru, czy dany opis jest dociąganiem się do przedstawienia całego zjawiska optycznego - czy też jednostronnem opisaniem jednej jego części.  

Jakże często, czytając pewne opisy, doznaje się wrażenia, że pisarz który je stworzył jest ślepym. Ani oświetlenie, ani ubarwienie obrazów nie jest utrzymanem. Opis taki zdaje się spisem przedmiotów, dokonanym przez komornika, martwem wyliczeniem rzeczy - raczej ich użytku, lecz nie wyrażającem wcale ich życia - ich fizyognomii.

Nie tak jest u Mickiewicza. Światło i barwa widnieją w każdym jego opisie, zachowane w bezprzykładnej harmonii. Pod jego słowa można podkładać tony barwne, naturalnie wiedząc z obserwacyi to, czego opis ściśle wyrazić nie jest w stanie - to jest ich siłę, natężenie przy danem oświetleniu - otóż można podkładać tony barwne i malować w zupełnej zgodzie z harmonią, istniejącą w naturze a więc jedynie obowiązującą.  

Obrazy jego są w znacznej części, a niektóre całkowicie komponowane na kolor.

Roztacza on całe bogactwo plam barwnych, a mając ciągle w umyśle przytomne to oświetlenie, w jakiem je opisuje, wydobywa je mniej lub więcej silnie, odpowiednio do siły ich tonu.    

Jeżeli opisuje pewną porę dnia: poranek, południe, zmrok - noc ciemną lub miesięczną, to siła natężenia światła, więc i barw lokalnych, ilość szczegółów występujących przy niem, - na ile tylko to daje się słowami wyrazić jest przedstawiona, jak u najlepszych kolorystów malarzy. 

Nie mogąc w krótkim artykule zmieścić przykładów ze wszystkich dzieł Mickiewicza, daję tu kilka wyjątków z Pana Tadeusza, - które zresztą aż nadto dowodzą, że Mickiewicz posiadał poczucie koloru w najwyższym stopniu, że je wyrażał z siłą geniuszu, o tem niema już co mówić.

... przenoś moją duszę utęsknioną Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych, Szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych; Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem, Wyzłacanych pszenica, posrebrzanych żytem; Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, Gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała, A wszystko przepasane niby wstęga, miedza Zieloną, na niej zrzadka ciche grusze siedzą. 

Oto jest wierne przedstawienie tła pejzażu w barwach lokalnych. To, co w pamięci Mickiewicza zostało jako wrażenie kraju, za którym tęskni, wiąże się zawsze z jego kolorowymi pierwiastkami. Nie rzeczy - lecz ich barwy stanowią właściwy jego urok.  

Opis ten jest tylko przedstawieniem barw lokalnych bez względu na harmonię - czyli ton światła i wzajemne tych barw stosunki. 

Kilka zaś wierszy dalej pisze:   

Świeciły się z daleka pobielane ściany, Tem bielsze, że odbite od ciemnej zieleni Topoli ...   

Tu już widać, że Mickiewicz nietylko widzi dobrze barwę przedmiotów, ale zaznaczając zmianę ich natężenia w stosunku do siebie, daje dowód głębokiego poczucia harmonii.   

Żadna barwa w naturze niema dla naszych oczu stałego, bezwzględnego, niezmiennego tonu. Biała plama na tle jaskrawo - zielonem będzie się zdawała różową i naodwrót, w stosunku do tła różowego - zieloną. Biała ściana domu w stosunku do czystej kartki białego papieru, będzie się zdawała brudnawo - żółtą, - „tem bielszą”, zaś w stosunku do „ciemnej zieleni topoli”.

Wszystkie niżej umieszczone wyjątki dowodzą wymownie, że Mickiewicz, czując bezprzykładnie głęboko i jasno barwność natury, miał wszystkie cechy wielkiego kolorysty malarza. Barwy lokalne i ich harmonia, - rozproszenie i przenikanie światła wszędzie i zawsze zgodnie z loiką światłocienia w naturze malują się w nich z nieporównaną prawdą.    

Dalej maków białawe górują badyle; Na nich myślisz, iż rojem usiadły motyle, Trzepocząc skrzydełkami, na których się mieni Z rozmaitością tęczy blask drogich kamieni: Tylą farb żywych, różnych, mak źrenice mami.   

Kto pamięta taką grzędę maków kwitnących, temu cała pstrocizna, zmienność i rozmaitość tego obrazu, stanie jak żywa w oczach, a to wrażenie nieuchwytnej ćmy kolorów, jak wymownie podnosi: 

Krągły słonecznik z licem wielkiem gorejącem.

A dalej:  

Tuż za dziećmi paw siedział i piór swych obręcze Szeroko rozprzestrzenił w różnobarwną tęczę, Na której główki białe jak na tle obrazku, Rzucone w ciemny błękit nabierały blasku, Obrysowane w koło kręgiem pawich oczu Jak wiankiem gwiazd, świeciły w zbożu jak w przeźroczu. Pomiędzy kukurydzy złocistemi laski, I angielską trawicą posrebrzaną w paski, I szczyrem koralowym i zielonym ślazem, Których kształty i barwy mieszały się razem, Niby krata ze złota i srebra pleciona, A powiewna od wiatru jak lekka zasłona. Nad gęstwą różnofarbnych kłosów i badylów Wisiała jak baldachim jasna mgła motylów,    

Jest to skończony obraz kolorystyczny, w którym zachowanie barw przedmiotów, określenie przestrzeni pewnej plamy koloru, łączy się z nadzwyczaj jasnem widzeniem oświetlenia. Mickiewicz nie opisuje barwy przedmiotu, wiedząc, że ona jest taką lub inną, lecz widząc ją taką, jaką jest w danem oświetleniu. W pełnym blasku słońca, wśród mnóstwa cieniów, świateł, refleksów, barwy i kształty drobnych przedmiotów „mieszają się razem” i tworzą „gęstwę”; - inaczej jest w leśnej ciemni, gdzie barwy lokalne leżą czyste, określone, nie przerzynane plamami świateł i cieniów.   

Oto ustęp z opisu puszczy: 

A koło mnie srebrzył się tu mech siwobrody, Zlany granatem czarnej zgniecionej jagody, A tam się czerwieniły wrzosiste pagórki, Strojne w brusznice, jakby w koralów paciorki. Wokoło była ciemność; gałęzie u góry Wisiały, jak zielone gęste, nizkie chmury.  

Tu trzeba zanotować, że w opisach Mickiewicza widać jasno oddalenie, z którego przedmioty są oglądane: - plama „granatowa” zgniecionej jagody - szczegół bardzo drobny w stosunku do wielkości innych części obrazu puszczy - lecz on widzi to zblizka „siedząc na kępie”. W dalszym ciągu będę miał sposobność stwierdzić przykładami tę nadzwyczajną jasność widzenia zjawisk świetlnych i ścisłość w przedstawieniu ich słowem. Wrażliwość Mickiewicza na barwę widać wszędzie: tak dobrze w pęczku liści „szarej” mietlicy; w “złocistej” marchwi i w „szaro - zielonawej” łodydze cykoryi. Widać ją, czy to jarzębina „świeżym” oblewa się „rumieńcem”, czy to będzie: 

Ożyna, czarne usta tuląca do malin, 

Czy róża którą:    

dość... postawić przed słońcem, Aby widzów zdziwiła jasnych barw tysiącem

Nawet w porównaniach, objaśniających stan psychiczny:       

Dusza jego, jak ziemia po słońca zachodzie, Ostygała powoli, barwy brała ciemne.

U malarzy, posługujących się naprawdę barwą i perspektywą, wykreśloną na płótnie, rzadko nawet można znaleźć utrzymanie skończenia odpowiednio do założonego oddalenia ramy obrazu od oka patrzącego. Nieraz obraz zajmuje taką przestrzeń wykrojoną z całego obszaru panoramy natury, że w nim wszystkie szczegóły drobne muszą być zbite w masę, o ile nie rozróżniają się między sobą barwą i siłą tonu. Rzadko o tem pamiętają nawet bardzo skądinąd dobrzy malarze i rozmijają się wtedy z założeniem swojej sztuki. Mickiewicz, który maluje słowami, jak powiedziałem wyżej, ani na chwilę nie zostawia wątpliwości co do oddalenia, z którego patrzy: - on maluje dekoracyjnie.  

Oto przykład: 

Włos litewskiego ludu, biały albo płowy, Pozłacał się jako łan dojrzałego żyta; Gdzieniegdzie kraśna główka dziewicza wykwita, Ubrana w świeże kwiaty, albo pawie oczy I wstęgi rozplecione, ozdoby warkoczy, Śród głów męskich jak w zbożu bławat i kąkole. Klęczący różnobarwny tłum okrywa pole.   

Albo kiedy na bezładnem tle tłoczącego się koło Zosi ptastwa: 

... gdzieniegdzie z góry Upada jak kiść śniegu gołąb srebrnopióry. Wpośrodku zielonego okręgu murawy Ściska się okrąg ptastwa, krzykliwy, ruchawy, Opasany gołębi sznurem, na kształt wstęgi Białej, środkiem pstrokaty, w gwiazdy, w cętki, w pręgi. Tu dzioby bursztynowe, tam czubki z korali Wznoszą się z gęstwi pierza ...

W jednym i drugim obrazie z tła ogólnego, z całego mnóstwa przedmiotów, widzianych odrazu w masie, wyrywają się tylko te, które mają najświetniejsze barwy, lub najjaśniejsze tony. 

Jeszcze jeden przykład:

Jak wąż olbrzymi w tysiąc łamiący się zwojów; Mieni się cętkowata, różna barwa strojów Damskich, pańskich, żołnierskich, jak łuska błyszczącą, Wyzłocona promieńmi zachodniego słońca, I odbita o ciemne murawy węzgłowia. 

Komu innemu wystarczyłoby wyliczenie zajęcia, płci, stanowiska towarzyskiego tańczących poloneza gości soplicowskich; - kto inny zadowoliłby się wyliczeniem nazw ptastwa, otaczającego Zosię - Mickiewicz wszędzie i zawsze widzi człowieka i naturę, jak malarz. Nazwisko, ani przeznaczenie rzeczy nie wystarcza mu, on musi dać kształt i barwę. Owszem, czasem charakteryzuje całą rzecz tylko barwą: szarak „szarzał nad rolą”, lub w takiem arcydziele sformułowania w kolorze całego szlachcica:  

Nad murawą czerwone połyskują buty, Bije blask z karabeli, świeci się pas suty. 

Ani słowa więcej, - ale też jest to wszystko, co na jedno spojrzenie wpada i zostaje w oku z człowieka, tak ubranego, jak podkomorzy w polonezie. 

Oto domostwo Maćka:   

Domu dachy Świeciły się jak gdyby od zielonej blachy, Od mchu i trawy, która buja jak na łące. Po strzechach gumien niby ogrody wiszące Różnych roślin: pokrzywa i krokos czerwony, Żółta dziewanna, szczyru barwiste ogony.       

Pisząc o kolorze Mickiewicza, nie myślę wcale dowodzić jego jednostronności w pojmowaniu natury - gdyż, jak powiedziałem wyżej, kształt jest u niego w równym stopniu jasno i plastycznie przedstawiony, - czy to będzie proste opisanie przedmiotów w spoczynku, czy też ruchów człowieka i zwierząt lub wyrazu twarzy. Rysunek Mickiewicza mógłby stanowić nie mniej od barwy przedmiot ciekawych rozmyślań i z przykrością przychodzi mi pozostać w granicach mego założenia, lecz kształt jest bardziej zrozumiały i przystępny oczom i dotykowi wszystkich, - a jeżeli gdzie, to u nas właśnie nie przyszła jeszcze pora na uznanie dla kolorystów. Zresztą odrodzenie się pełnego malarstwa, rozkwit kolorystycznego kierunku jest bardzo niedawny i przypada właśnie na czas twórczości Mickiewicza. Kiedy Mickiewicz pisał Pana Tadeusza, Delacroix był w pełnym boju z perukowym klasycyzmem i linijną kaligrafią.     

Wracam na podwórko Maćka:

…rój królików z pod ziemi wytrysnął. Jako narcyzy nagle wykwitłe nad trawę, Bielą się długie słuchy; pod nimi jaskrawe Przeświecają się oczki, jak krwawe rubiny Gęsto wszyte w aksamit zielonej darniny.   

Odrazu widać tu, że Mickiewicz patrzy na króliki z punktu widzenia Maćka, siedzącego na ławie czy przyzbie domu i mogącego ręką gładzić trzodę “białopuchą”. Nawet te trzy strugi miodu, wódki i piwa: 

Jeden biały jak srebro, krwawnikowy drugi, Trzeci żółty; troistą w górze grają tęczą.

Nawet w takim szczególe czuć kolorystę. Mickiewicz widział świat zewnętrzny wszechstronnie, w całej pełni jego barw i kształtów, ruchliwych i zmiennych do nieskończoności. U większości pisarzy dzieje się jak w teatrze, gdzie żywi ludzie ruszają się i czują wśród natury z papieru, z płótna: u Mickiewicza obłok, drzewo, woda, tuman kurzu, wiatr, piorun, cała ta naturalna scenerya, na której rozgrywa się dramat lub farsa człowieka, jest również żywą, scharakteryzowaną ściśle, - uosobioną, jak i człowiek. 

Jak twarz ludzka pod wpływem różnych uczuć zmienia się w wyrazie, tak samo fizyognomia natury pod wpływem rozmaitego oświetlenia. Nietylko barwy, lecz i kształty zawsze są w stosunku do wzroku zmienne, względnie do tego, czy je oświeca „słoneczna pożoga“ - czy noc lub dzień pochmurny ocienia.  

Stąd dla czujnej i jasnej wyobraźni świat widzialny mieni się ciągle w tysiące nowych i różnych kształtów. Ten sam przedmiot, lub zbiór przedmiotów, czyli zbiór kształtów, będzie się ciągle innym wydawał, jakkolwiek w istocie swojej nie zmieni się wcale.   

Zapominają o tem nietylko barbarzyńcy, szukający drugiego oka i ucha na twarzy, przedstawionej z profilu, lecz również często artystyczna krytyka, szukająca w obrazach tego, co wie o danej rzeczy i jej przeznaczeniu bez względu na światło, które ją oświeca.  

Nie zapominał o tem Mickiewicz:    

Hrabia ujrzał zamek i zatrzymał konia. Pierwszy raz widział zamek zrana i nie wierzył, Że to były te same mury; tak odświeżył I upięknił poranek zarysy budowy; 

Wieża zdała się dwakroć wyższa, bo sterczącą Nad mgłą ranną; dach z blachy złocił się od słońca, Pod nim błyszczała w kratach reszta szyb wybitych, Łamiąc promienie wschodu w tęczach rozmaitych, Niższe piętra oblała tumanu powłoka, Rozpadliny i szczerby zakryła od oka;         

Bracia Goncourt robili studya akwarelowe do swoich opisów, Mickiewicz miał w pamięci naturę żywą i pisał tak, jak gdyby w tej chwili na nią patrzył. Taki drobny szczegół, jak „tęcze rozmaite”, grające w kawałkach szyb starych i potłuczonych, dowodzi, że on wbrew wymaganiom naszej estetyki, uczył się u natury. Tylko w takich szybach starego zamku, powleczonych emalią czasu, różowe promienie wschodu odbijają się zabarwione blaskami tęczy; od czystej i nowej szyby blask odbija się trochę tylko zmieniony w tonie i sile lecz czysty.    

Kto obserwuje dobrze barwy, obserwuje też siłę natężenia światła i zakres jego promieniowania. Zdolni koloryści jednoczą w swych obrazach zazwyczaj ściśle loikę rozkładu światła z harmonią koloru; - jak dalece Mickiewicz łączył zawsze te dwie zalety, wskazują następne przykłady:  

Słońce ostatnich kresów nieba dochodziło, Mniej silnie, ale szerzej niż we dnie świeciło, Całe zaczerwienione… Już krąg promienisty Spuszcza się na wierzch boru, i już pomrok mglisty, Napełniając wierzchołki i gałęzie drzewa, Cały las wiąże w jedno i jakoby zlewa; I bór czernił się na kształt ogromnego gmachu, Słońce nad nim czerwone, jak pożar na dachu

Prawda tego obrazu jest nieporównaną! 

Rozszerzenie się po niebie zorzy wieczornej, zanikanie w mroku wszystkich szczegółów pejzażu dla oczu, patrzących na „krąg promienisty” słońca, „zlewanie się” w jedną czarną masę barw, - jak i dalsze wiersze, opisujące zniknięcie całego zjawiska:    

Wtem zapadło do głębi; jeszcze przez konary Błysnęło, jako świeca przez okiennic szpary I zgasło…

wszystko to dowodzi bezprzykładnie ścisłej obserwacyi natury i nadzwyczajnej pamięci jej zmiennych, chwilowych wyrazów. 

Słońce zachodzące, dotykając swoją tarczą linii horyzontu, lub, jak tutaj, wierzchołków boru, zdaje się znikać nagle, „zapadać do głębi” z niespodziewaną szybkością.

Cały zaś opis nocy, w którą hrabia zajechał Soplicowo, jest po prostu arcydziełem światłocienia i koloru.

Mrok gęstniał. Tylko w gaju i około rzeczki W łozach, błyskały wilcze oczy jako świeczki; A dalej, u ścieśnionych widnokręgu brzegów, Tu i ówdzie ogniska pastuszych noclegów. Nareszcie księżyc srebrną pochodnię zaniecił, Wyszedł z boru, i niebo i ziemię oświecił.  

W tym, jak i w następnym urywku, maluje się jasne widzenie rozkładu i natężenia światła:    

…widzi marę Całą w bieliźnie, długą, wysmukłą i cienką. Sunęła się ku niemu z wyciągniętą ręką, Od której odbijał się drżący blask miesięczny. 

Cały opis figury redukuje się do jasnej plamy bielizny i światła, które poziomo wyciągnięta powierzchnia białej ręki bierze od księżyca, ale też w naturze nic więcej widzieć nie można. I dopiero kiedy jest blizko, zupełnie blizko Tadeusza, wtedy widać twarz, jak: „Meduzy głowę”.

W opisie stawów np. jakie to subtelne poczucie barwy widnieje w tym wierszu:  

Prawy złocistym piaskiem połyskał się wkoło.   

Wszystkie żółte barwy przy świetle księżyca nabierają blasku i siły. Z ciemnego tła nocy ława piasku, obrębiona z jednej strony wodą, odbijającą niebo, z drugiej ciemną zielenią drzew czy trawy - świeci w naturze, jak złota lama. 

Pomijając całkowity opis tej nocy, jako jeden z najbardziej czytanych i znanych ustępów w Panu Tadeuszu, cytuję tylko tyle: 

Strug dalej upada do dołu: Upada, lecz nie ginie, bo w rowu ciemnotę Unosi na swych falach księżyca pozłotę. 

a dalej:

Strumień na równinie Rozkręca się, ucisza: lecz widać, że płynie; Bo na jego ruchomej, drgającej powłoce Wzdłuż miesięczne światełko drgające migoce.

Jako piękny wąż żmudzki, zwany giwojtosem, Chociaż zdaje się drzemać, leżąc między wrzosem, Pełznie, bo na przemiany srebrzy się i złoci, Aż nagle zniknie z oczu we mchu lub paproci: Tak strumień kręcący się chował się w olszynach, Które na widnokręgu czerniały kończynach, Wznosząc swe kształty lekkie, niewyraźne oku, Jak duchy nawpół widne, na poły w obłoku.    

Jak często u innych pisarzy noc rozświetla się blaskami dziennymi, kiedy potrzeba uwydatnić akcyę, jak wtedy widać i błękit oczu i małe szczegóły ubrania i wyrazu! Są to noce teatralne, w których aktor udaje, że nie widzi innego aktora, jakkolwiek, nawet dla paradyzu, na scenie jest jasno i widno.

Mickiewicz tyle tylko opowiada, ile w noc widzieć można: 

Widziano, po konopiach ciemnych jego biała Konfederatka jak gołąb przeleciała. 

albo: 

Błysnęła przy księżycu wielka tabakiera.

Są to obrazy na tle nocy miesięcznej, lecz jeżeli mu chodzi o noc ciemną, to ta ciemność jest: “grubą, gęstą, prawie dotykalną”, on ją czuje; na jego oczach, tak wrażliwych na światło i barwę, ciemność cięży, jak jakaś materyalna, ważka opona z ciemni. 

Oto inny znowu motyw koloru i światła:

Nieznacznie z wilgotnego wykradał się mroku Świt bez rumieńca, wiodąc dzień bez światła w oku. Dawno wszedł dzień, a jeszcze ledwie jest widomy: Mgła wisiała nad ziemią, jak strzecha ze słomy Nad ubogą Litwina chatką; w stronie wschodu Widać z bielszego nieco na niebie obwodu, Że słońce wstało, tędy ma wstąpić na ziemię, Lecz idzie niewesoło i po drodze drzemie.

Żeby malować, nie dość jest wiedzieć, że takie a takie zjawisko tak, a nie inaczej się przedstawia - trzeba je widzieć.

Malarz, zaczynający obraz, będący w tym stanie psychicznym, który nazywamy natchnieniem, jest tak podbudzony, że w wyobraźni widzi cały swój przedmiot i maluje, patrząc na kształty i barwy swojej wyobraźni tak, jak gdyby malował z natury.

Podobnież jest z poetą. Tylko ten może tak opisać mglisty ranek, kto go widział - tylko ten zna miarę i stosunek i pokazuje to w swojem dziele, kto albo tworzy pod bezpośrednią kontrolą natury, albo ma tak szaloną pamięć, że obrazy złożone w niej są jak fotografie w albumie, którego kartki przewraca i pokazuje oczom wyobraźnia. 

Równowaga barw i świateł, czyli harmonia, pomimo ciągłego chwiania się pod wpływem różnych zjawisk atmosferycznych, istnieje w każdym choćby najbardziej przejściowym i krótkim momencie świetlnym.

Jeżeli barwy lokalne przedmiotów przy rozmaitem oświetleniu zmieniają w różnym stopniu swój ton i siłę, to znowuż niebo jest najbardziej czułe i wrażliwe na każdą przemianę w świetle. Delikatna i przejrzysta tkanka powietrza i pary mieni się tysiącem tonów i półtonów świetlnych i barwnych, - tonów tak nikłych, że tylko bardzo wrażliwe oko kolorysty może je obserwować ściśle i przedstawiać prawdziwie.

Takie właśnie oko posiadał Mickiewicz. On nie zadawalał się grubym opisem najbrutalniejszych, najjaskrawszych kontrastów barw nieba - kontrastów, które każdy widzi i może przedstawić. Że wschód i zachód czerwienią się, o tem wiedzą najmniej nawet na barwę wrażliwi poeci i malarze. Lecz te pośrednie tony, stanowiące drobne ogniwa łańcucha, wiążącego barwy czyste, wymykają się najczęściej z pod oka przeciętnego obserwatora; Mickiewicz zaś widział najsubtelniejsze odcienie i odblaski barw i wyrażał je przy pomocy porównań do odpowiednich barw rzeczy - w tych wypadkach, gdzie ani nasza, ani żadna zresztą inna mowa niema właściwego słowa na ich określenie.

Opisując w Panu Tadeuszu po kilka razy te same zjawiska świetlne, jak np. wschody i zachody słońca, Mickiewicz przedstawia je za każdym razem inaczej, odpowiednio do stanu pogody - inaczej, tak co do samego przejścia całego zjawiska, jak i co do barwy. Oto przykłady:

Wiatr rozwinął dłonie I mgłę muskał, wygładzał, rozścielał na błonie; Tymczasem słonko z góry tysiącem promieni Tło przetyka, posrebrza, wyzłaca, rumieni. Jak para mistrzów w Słucku lity pas wyrabia, Dziewica siedząc w dole krośny ujedwabia I tło ręką wygładza, tymczasem tkacz z góry Zrzuca jej nitki srebra, złota i purpury, Tworząc barwy i kwiaty: Tak dziś ziemię całą Wiatr tumanami osnuł, a słońce dzierzgało. 

Inny opis wschodu: 

Już też i słońce wschodzi, krwawo się czerwieni; Brzegiem tępym, jak gdyby odartym z promieni, Nawpół widne, na poły w czerni chmur się chowa, Jak rozżarzona w węglach kowalskich podkowa. 

Albo ranek, w którym umiera ksiądz Robak: 

Właśnie już noc schodziła, i przez niebo mleczne, Różowe, biega pierwsze promyki słoneczne; Wpadły przez szyby, jako strzały brylantowe, Odbiły się na łożu o chorego głowę, I ubrały mu złotem oblicze i skronie, Że błyszczał jako święty w ognistej koronie.

Jednym z najzupełniej skończonych opisów całkowitego zjawiska wschodu, we wszystkich jego przejściowych fazach, jest opis poranku, który przyświecał Soplicowu w r. 1812: 

…Pogoda była prześliczna, czas ranny, Niebo czyste wokoło ziemi obciągnięte, Jako morze wiszące, ciche, wklęsło-wgięte; Kilka gwiazd świeci z głębi, jako perły ze dna Przez fale; z boku chmura biała, sama jedna, Podlatuje i skrzydła w błękicie zanurza

To brzask, - a dalej zaczyna się wschód właściwy: 

Już ostatnie perły gwiazd zamierzchły, i na dnie Niebios zgasły, i niebo środkiem czoła bladnie. Prawą skronią złożone na wezgłowiu cieni Jeszcze smagławe, lewą coraz się rumieni; A dalej okrąg, jakby powieka szeroka, Rozsuwa się, i w środku widać białek oka. Widać tęczę, źrenicę: już promień wytrysnął, Po okrągłych niebiosach wygięty przebłysnął, I w białej chmurce jako złoty grot zawisnął. Na ten strzał, na dnia hasło, pęk ogniów wylata, Tysiąc rac krzyżuje się po okręgu świata, A oko słońca weszło. Jeszcze nieco senne, Przymruża się, drżąc wstrząsa swe rzęsy promienne, Siedmią barw błyszczy razem: szafirowe razem, Razem krwawi się w rubin i żółknie topazem; Aż rozślniło się jako kryształ przeźroczyste, Potem jak brylant światłe, na koniec ogniste, Jak księżyc wielkie, jako gwiazda migające: Tak po niezmiernem niebie szło samotne słońce. 

Pominąwszy porównanie słońca do księżyca, porównanie nic nie wyrażające - cały ten opis wschodu jest skończonem arcydziełem obserwacyi i przedstawienia zjawiska świetlnego zapomocą słowa. 

W opisie tym zachowane są wszystkie przejściowe tony barw i światła, od najbledszych „pobrzasków”, przez wszystkie blaski tęczy aż do tego momentu, kiedy słońce traci barwę i staje się tylko światłem „ognistem”. 

Zacząwszy od tych gwiazd bez blasku, tylko swoją barwą perłową migocących z bladego tła nieba, aż do jaskrawych świateł, mieniących się tęczami w oślepionem oku - wszystko jest prawdziwe do ostatnich krańców realizmu. 

Dążąc do jak najprawdziwszego przedstawienia zjawiska, wziętego wprost z natury, Mickiewicz nie czuł nawet, że ornamentyka słowna na tem traci: cały ten ustęp jest mniej od innych melodyjny w dźwięku, a przynajmniej mnie się takim wydaje. 

Również prawdziwe i rozmaite są zachody słońca w Panu Tadeuszu; oprócz wyżej przytoczonego, oto jeszcze parę przykładów: 

…Na zachód, jeszcze ozłocona Ziemia świeci ponuro, żółtawo-czerwona; Już chmura, roztaczając cienie nakształt sieci, Wyławia resztki światła, a za słońcem leci, Jak gdyby je pochwycić chciała przed zachodem. 

Inny znów motyw zachodu, tak nieporównany w swojej prawdzie i utrzymany w tak subtelnych i delikatnych tonach, kończy ostatnią księgę poematu: 

Słońce już gasło, wieczór był ciepły i cichy, Okrąg niebios gdzieniegdzie chmurkami zasłany, U góry błękitnawy, na zachód różany; Chmurki wróżą pogodę: lekkie i świecące, …Na zachód obłok, na kształt rąbkowych firanek Przejrzysty, sfałdowany, po wierzchu perłowy, Po brzegach pozłacany, i o głębi purpurowy, Jeszcze blaskiem zachodu tlił się i rozżarzał, Aż powoli pożółkniał, zbladnął i poszarzał. Słońce spuściło głowę, obłok zasunęło, I raz ciepłym powiewem westchnąwszy, usnęło. 

Przedstawić barwę zapomocą słowa jest zadaniem nad wyraz trudnem. Nie dość jest obserwować ją dokładnie, badać tak, jak malarz, ton po tonie, nie dość jest nawet ją pamiętać, poeta musi albo myśleć o tym, kto go będzie czytał, albo też pisząc już, módz zarazem od swego dzieła doznawać wrażeń czytelnika. Inaczej najprawdziwiej opisane zjawisko barwne nie wywoła odpowiedniego wrażenia, nawet w czytelniku wrażliwym na barwność natury. 

Kiedy Byron mówi, że z Leili oczów lecą blaski: 

Jako z Dżemszyda rubinów ognistych. (Giaur, w tłom. Mickiewicza),

to czytelnik widzi krwawe oczy królika, lub albinosa; widział to przyjaciel Byrona T. Moor i zwracał jego uwagę - lecz Byron tłumaczył się, że porównanie to musi zostać dla charakteru orientalnego. - Wątpię, czy Mickiewicz zrobiłby podobne ustępstwo z wymagań artystycznych na rzecz etnografii.  

Mickiewicz opisał nieprawdziwie bociana, dlatego, żeby wywołać prawdziwe wrażenie w umyśle czytelnika: 

Bo już bocian przyleciał do rodzinnej sosny, I rozpiął skrzydła białe, wczesny sztandar wiosny. 

Nieprawda! bocian ma czarne skrzydła, lecz wrażenie ogólne, jakie robi cały ptak, jest: plamy białej. Czarne skrzydła połyskującego pierza giną w tle łąki lub ciemnego igliwia sosen, a biały kadłub i szyja świecą się z takiej dali, na jaką tylko okiem sięgnąć można.

W przenośnej mowie poetów i ludu mówi się zawsze o czarnem skrzydle kruka i wogóle barwą skrzydeł wyraża się barwę ptaka. Gdyby Mickiewicz dla prawdy zoologicznej napisał: 

Bo już bocian przyleciał do rodzinnej sosny I rozpiął czarne skrzydła, wczesny sztandar wiosny, to w umyśle czytelnika zjawiłby się obraz czarnego ptaka, a kojarzące się z tem pojęciem obrazy zaćmiłyby jasne wrażenie wiosny. Lecz odrzucając nawet te dalsze następstwa, dla kolorystycznej prawdy obrazu trzeba było tak napisać.  

Sztuka nie jest naturą: środki, którym i ona wywołuje w umyśle ludzkim wrażenie, muszą być często inne niż w naturze, lecz samo wrażenie dzieła sztuki musi być równie prawdziwem, jak wrażenie odbierane od natury.

Poeta, liczący się z umysłem czytelnika, robi to samo, co malarz, liczący się z jego okiem. Obrazy, wywołujące najprawdziwsze wrażenie, są często malowane tonami całkiem innymi, niż te, które dane zjawisko ma w naturze, - lecz oglądane z właściwego punktu te nieprawdziwe tony pojedyńcze zlewają się w całość prawdziwą i naturalną.

Między Mickiewiczem a Homerem, - między Iliadą i Panem Tadeuszem zachodzi taka różnica, jak między pierwotnymi okazami sztuk plastycznych, a dziełami malarstwa i rzeźby z epok późniejszych wszechstronnego ich rozwoju. 

Jeżeli rzeźby i rysunki egipskie z okresu, kiedy jeszcze sztuki nie zabiła tam religia, porównamy z malarstwem włoskiem XVI wieku, holenderskiem z XVII stulecia lub dzisiejszem - to jasno przedstawi się nam nietylko różnica w udoskonaleniu, ale i w stosunku twórcy do swego dzieła. 

Obraz egipski, wyobrażający żniwo, przedstawia się jako szereg pojedyńczych postaci ludzkich, ustawionych jedna obok drugiej profilem i wykonywających rozmaite momenty tej czynności. Jeden rżnie, drugi podbiera, trzeci wiąże, czwarty ładuje i t. d., każda z tych czynności jest przedstawiona z nadzwyczajną prawdą, jak również każda rzecz, każdy przedmiot, narzędzie czy broń, są naśladowane wiernie i szczegółowo - lecz obrazu w tem niema. Niema całości wrażenia pola, na którem pracują ludzie.

W pierwotnej sztuce, o ile nie była ona ornamentyką lub symbolem, lecz odtworzeniem świata rzeczywistego, nie chodziło o artystyczne przedstawienie pewnego ugrupowania barw, świateł, kształtów - chodziło o wierne naśladowanie pojedynczych czynności i rzeczy i wyrażenie ich przeznaczenia

W miarę, jak człowiek wskutek wyższej lub bardziej złożonej kultury wyodrębniał się od natury i mógł obserwować ją, stojąc zewnątrz niej, wtedy dopiero zaczął ją odtwarzać, jak artysta w dzisiejszem pojęciu.

Malarze holenderscy, jak i dzisiejsi, widząc, przypuśćmy, żniwo, nie uwielbiają urodzajności roli, doskonałości stali sierpa, wybornie zwiniętego powrósła, pracowitości żniwiarzy - oni widzą całość obrazu, czyli zbiór pewnych kombinacyj, kształtów, świateł i barw - wyrażających swoją drogą to żniwo. Jest to wielka różnica. 

Tylko przy takim stosunku artysty do natury tworzy się dzieło sztuki zupełne. Stojąc na stanowisku pierwotnem, tworzy się właściwie rysunki techniczne, które, jeżeli mają nadzwyczajną wartość jako dokumenty historyczne, to w tym samym stosunku tracą na wartości artystycznej. Proszę porównać np. trupią czaszkę, ilustrującą dzieło o anatomii, z tąż samą czaszką w obrazie: pierwsza przedstawia rzecz bez względu na światło i stosunek jej do innych przedmiotów, - druga będzie przedstawiała światła, cienie i plamy barwne, rozłożone na powierzchni czaszki, widzianej z pewnego oddalenia.

Między Homerem i Mickiewiczem leży cała przepaść wielowiecznej kultury, jaką ludzkość przeszła od zajazdu na Troję do zajazdu na Soplicowo.

Człowiek się skomplikował - udoskonalił. Bohaterowie Homera są typami bardzo jeszczo blizko zwierzęcia stojących ludzi. Wszystkie ich uczucia należą do kategoryi najprostszych, najmniej skomplikowanych wzruszeń. Pobudki ich czynów są zwykle podłe i nizkie, poza miłością rodzinną i przywiązaniem Achila do Patrokla. - Zemsta w tym świecie należy jeszcze do bardzo wykwintnych uczuć.

Ludzie ci rozbijają sobie łby olbrzymimi głazami, dziurawią dzidami brzuchy; żrą, piją i co chwila, jak ich bogowie, śpieszą do łożnic, gdzie na nich czekają białoramienne kobiety. 

Są tchórze, próżni i samochwalcy - lecz tacy, jak są, imponują swemu piewcy, który ich uwielbia wszystkich - z wyjątkiem może jednego Tersyta, który: „z królami zadzierać miał zwyczaj“. 

Homera stosunek do przedmiotu jest interesowny. Objektywne przedstawienie życia w granicach środków poezyi, - przedstawienie zjawisk natury i ludzkich czynów z artystycznego stanowiska, z chęcią wydobycia wrażenia prawdy i piękna nie istnieje tu wcale.

Dziecinny umysł w ciągłym podziwie wobec bogactwa materyalnego rzeczy widnieje tam z każdego słowa. Czuć, że ten, kto wyśpiewał te pieśni, z rozkoszą okułby sobie łydki cynowemi lub miedzianemi sztabami, potrząsałby dzidą spiżową, albo pysznił się „ogromnym brzuchem” świecącym na słońcu. 

Twórca „Iliady” i „Odysei“ jest geniuszem, lecz barbarzyńcą, któremu po prostu ślina cieknie, jak naszemu chłopu do kawałka metalu i rzemienia, - Mickiewicz jest geniuszem, lecz artystą, który odtwarza świat zewnętrzny, patrząc nań z oddalenia zupełnej bezinteresowności.

Jeżeli się mówi ze staruszką, biegłą w rozmowie, to jest się przerażonym ilością drobnych szczegółów, wybornie zaobserwowanych i opowiedzianych, jakie jej pamięć zdołała zatrzymać. Szczegóły te, nie należące wcale do głównej treści opowiadania; plączą ją, przewlekają i ostatecznie mogą nużyć i nudzić, jakkolwiek w umyśle opowiadającej powstają wskutek naturalnego kojarzenia się pojęć. Podobną cechę ma umysł przeciętnego człowieka, stojącego na stopniu kultury naszego ludu - cechą tą są napiętnowane wszystkie wiersze Iliady

Nietylko żaden z bohaterów Homera w największem uniesieniu nie zapomni wyliczyć rozmaitych przymiotów swego miecza, tarczy, kopii lub wozu, swojej paranteli i mnóstwa innych szczegółów, które z nowoczesnego artystycznego stanowiska są zupełnie zbyteczne, - lecz sam poeta gmatwa, zaciemnia i rozwleka opisy akcyi ciągłem drobiazgowem gadulstwem. 

W Iliadzie niema wcale obrazów. Ludzie i rzeczy są tam rozstawione, jak w egipskich rysunkach, rzędem, bez planów, bez perspektywy, - natomiast czynności ich i pojedyncze rzeczy są opisane z nadzwyczajną drobiazgową plastyką. 

Jeżeli rzadko wiemy, jakie światło przyświeca tym walkom, to nigdy prawie nie można wiedzieć skąd padają promienie, jak się grupują te tłumy walczących, kto jest dalej, kto bliżej, nie czuć tu ani przestrzeni w obrazie, ani oddalenia, z którego widzi go poeta. Natomiast wiemy doskonale, z czego, z jakiego metalu kto ma szyszak, pancerz; czem ma okute łydki; z ilu rzemieni i jakimi drutami powiązanych składa się tarcza, z jakiego materyału zrobiony jest chiton lub przepaska. 

Obraz malowany przedstawia jeden moment akcyi, jeden mały motyw, wykrojony z panoramy naturalnej - poeta może opisać i obraz, i szeregiem obrazów wyrazić ciągłość akcyi, lub opowiadać pojedyńcze jej momenty, bez względu na całość. 

Ostatnia cecha charakteryzuje wyłącznie opowiadania Homera, - Mickiewicz opisuje zawsze cały obraz, wkładając weń jednak wszystkie te strony życia, których malarstwo nie może, a poezya jest w stanie wyrazić.  

W tem leży kapitalna różnica między Iliadą i Odyseą a Panem Tadeuszem, różnica, która pomimo wszystkich zapożyczonych z Homera form i motywów nadaje dziełu Mickiewicza niezależny i odrębny charakter artystyczny.

Nieraz można czytać lub słyszeć zdania, wyrażające żal, że Mickiewicz nie dość jest Homerem; co do mnie, sądzę, że gdyby nim wcale nie był, byłoby lepiej, i że jeżeli w stosunku do Byrona, poeta rosyjski, wołając do Mickiewicza: „Tyś sam bóg”, ma słuszność - to tak samo można powiedzieć o jego stosunku do Homera.

Lecz trudno, grecka kultura ciąży od tylu wieków na europejskiej cywilizacyi, że tylko umysły, które wypadkiem pozostały za obrębem jej wpływów, mogą zachować zupełną wobec niej niezależność.    

Wiemy przecie, jak dalece najpotężniejsze talenty odrodzenia chodziły na pasku zmartwychwstałej sztuki klasycznej. 

Zbyt daleko odbiegłbym od założenia, gdybym chciał tu wykazywać różnice psychiczne między ludźmi z Iliady i Pana Tadeusza; jest to niesłychanie interesujący przedmiot, lecz niezwiązany bezpośrednio z zagadnieniami artystycznemi wogóle, a w szczególności pomieszczonemi w tym artykule.

Ponieważ Homer nie widzi i nie opisuje całości obrazu, z tego już wypływa brak koloru w znaczeniu harmonii barw. Lecz niezależnie od poczucia harmonii skłonność kolorystyczna może się też zdradzać w ukolorowaniu, to jest w ułożeniu pewnych plam barwnych na przedmiotach.

Kolorowe okna gotyckich katedr, zastępujące w nich obrazy, nie przedstawiają harmonijnej całości, wynikającej z pewnego tonu światła, lecz przedstawiają plamy barwne, nadzwyczaj świetne i ułożone z pewnym indywidualnym smakiem danego czasu i artysty. Podobnież w staro-niemieckiej szkole, lub w epoce, poprzedzającej odrodzenie we Włoszech, widzimy nadzwyczajny przepych i świetność plam kolorowych, wyrażających lokalne barwy przedmiotów, a chociaż niema w nich harmonii w dzisiejszem pojęciu, wykazują one silną kolorystyczną tendencyę. 

Nic z tego u Homera. Na jego „ciemnem” niebie jutrzenka rozlśniewa się tylko światłem i raz jedyny wstaje w „szafranowej” zasłonie. W opisie przedmiotów to samo ubóstwo. Oprócz kilku barw najjaskrawszych, zresztą każdy ton pośredni albo się “bieli”, albo jest “czernym”. Opisuje on światło, połyskujące na metalach, lecz nie opisuje ich barwy. 

W opisie stroju kobiet nie piękno, lecz bogactwo, kosztowność, a co najwyżej pewna forma ubioru jest przedmiotem uwielbienia.

Kiedy Here wybiera się kokietować Zewsa, to zlawszy „kibić budzącą pragnienie” wonnym olejkiem, wkłada szaty o haftach misternych, przepaskę zdobną stu kutasikami; wspaniałą, jasną jak słońce namiotkę, złotą klamerkę i kolczyki trójgwiaździste i ozdobne postoły; słowem, Here stroi się tak, jak dziś ubiera się bogata, bez gustu kobieta, chcąc dobrocią materyału swych sukien, złotem swoich broszek i wielkością brylantów imponować swoim sąsiadkom z kanapy. 

Podobnież mężczyźni pysznią się rozmaitością i bogactwem metali użytych na ich zbroje, doskonałością rzemieni i użytecznością swego rynsztunku, lecz piękno barwy i kształtu, niezależne od wartości, od ceny przedmiotu i pożytku, jaki on może przynieść, nie wchodzi w zakres wrażeń, które można od pieśni Homera odbierać.

Mickiewicz, jeżeli kładzie nacisk na bogactwo ubrania podkomorzego, na jego brylantową tabakierę, lub piórka, wartujące dukata, to czyni to albo w nawiasach, albo w taki sposób, że czytelnik niema ani na chwilę wątpliwości, iż to podkomorzy tem się pyszni, lub że to bogactwo wyraża jego towarzyskie i społeczne stanowisko. 

W tenże sposób „tiule, ptifenie, manele, blondyny i kaszemiry“ Telimeny, o których „daremnie pisać”, gdyż „pióro nie wypowie”, są ozdobami, które Telimena wkłada, lecz które nie czarują poety.

Tam, gdzie Mickiewicz roztacza urok kobiecej postaci, jako zjawiska pięknego, które czaruje i współbohaterów poematu i czytelnika, tam występuje ona w blaskach barw, świateł i pięknych kształtów. 

Kiedy Tadeusz widzi Zosię po raz pierwszy, ma ona na sobie tylko bieliznę, a za całą ozdobę głowy białe papierki papilotów! 

Lecz włos tak „pokręcony”:

Dziwnie ozdabiał głowę: bo od słońca blasku Świecił się jak korona na świętych obrazku. 

Kiedy zaś potem „wleciała przez okno”, to: 

świecąca Nagła, cicha i lekka, jak światłość miesiąca. 

Albo kiedy Hrabia zachwyca się „cudnym widokiem”, to cóż widzi?

…szła dziewczyna, w bieliznę ubrana, W majowej zieloności tonąc po kolana. Z grząd zniżając się w bruzdy, zdała się nie stąpać, Ale pływać po liściach, w ich barwie się kąpać. Słomianym kapeluszem osłoniła głowę, Od skroni powiewały dwie wstążki różowe I kilka puklów światłych, rozwitych warkoczy; 

Kiedy zaś znikła, to:

…mignęła tylko śród okienka Jej różowa wstążeczka i Mała sukienka

W tych i dalszych ustępach zawsze jasno widać, że Mickiewicz opisuje wrażenie barwnego zjawiska takiem, jak je przedstawia malarz, to jest zależnie od światła i oddalenia, z którego je widzi.   

Raz mu się zdawało, że znowu z okienka Błysnęła tajemnicza bieluchna sukienka, I coś lekkiego znowu upadło z wysoka I przeleciawszy cały ogród w mgnieniu oka, Pomiędzy zielonymi świeciło ogórki; Jako promień słoneczny, wykradłszy się z chmurki, Kiedy śród roli padnie na krzemienia skibę, Lub wśród zielonej łąki w drobną wody szybę, Odbijając się od niej, na kształt lampy gore, Tak oświecała biała sukienka rozorę

Ta Zosia, tak bierna, tak mało skomplikowana pod względem psychologicznym, widnieje przez barwy i światła, które ją opromieniają przy każdem ukazaniu się w poemacie. 

Kiedy „zjawisko w papilotach budzi Tadeusza”, to widzi on, jak: 

Palce drobne, zwrócone na światło różowe, Czerwieniły się na wskroś jakby rubinowe, Usta widział ciekawe, roztulone nieco, I ząbki, co jak perły wśród koralów świecą I lica, choć od słońca zasłaniane dłonią Różową, same całe jak róże się płonią. 

a potem: 

…ujrzał najwyraźniej, Przypomniał, poznał włosów krótki, jasnozłoty, W drobne, jak śnieg białe zwity papiloty, Niby srebrzyste strąki

I czy ją Telimena będzie ubierać „uczenie", czy ona sama się ustroi, zawsze barwy jej sukni są opisane wyraźnie, z ciągiem uwzględnieniem wzajemnego ich stosunku. 

Kiedy „biała jak lilia" ukazuje się po raz pierwszy na pokojach Sędziego, to na głowie ma „świeżo zebrane bławatki": 

…kwiat od światłych włosów Odbijał bardzo pięknie, jak od zboża kłosów! 

Albo jak świetnie ukolorowany jest ten obraz: 

…wśród pączków barwistego maku Stał ułan, jak słonecznik w błyszczącym kołpaku, Strojnym blachą złocistą i piórem koguta; Przy nim dziewczę w zielonej sukience, jak ruta Pozioma, wznosi oczy błękitne jak bratki Ku oczom chłopca…

Mickiewicz, oprócz wielu innych cech kolorysty, ma jedną, charakteryzującą dzisiejszy kolorystyczny kierunek, polegający na harmonizowaniu barw lokalnych wszelkich odcieni, bez względu na obowiązujący gust publiczności. 

Barwy czerwona i zielona, barwy dopełniające się, które w naturze leżą zawsze obok siebie, do dziś dnia uważają się za szczyt dysharmonii i, jeżeli są główną ozdobą kiecek i wełniaków mazurek, to ludzie z „gustem wyrobiony” brzydzą się podobnem zestawieniem kolorów, - a tymczasem Zosia występuje w sukni: 

Z zielonego kamlotu z różową obwódką; Gorset także zielony, różowemi wstęgi Od łona aż do szyi sznurowany w pręgi; Pod nim pierś jako pączek pod listkiem się tuli, Od ramion świecą białe rękawy koszuli,   

Nie koniec na tem: 

Na kołnierzyku wiszą dwa sznurki bursztynu, Na skroniach zielonego wianek rozmarynu;  

Żółte sznurki bursztynu są także herezyą przeciw przeciętnemu gustowi. Kiedy pułki Napoleońskie ukazały się w kraju, wyśmiewano żółte rabaty, nazywając żołnierzy „jajecznikami”; Mickiewicz, zawsze w Panu Tadeuszu stojący na stanowisku czystego realizmu, bierze naturę wszechstronnie stoi ponad smakiem swego otoczenia, które podobnie jak Telimena „łajałoby” Zosię za jej „ubranie prostacze”. 

Nie mniej od Zosi Telimena jest zjawiskiem nadzwyczaj barwnem: 

Kibić miała wysmukłą, kształtną, pierś powabną, Suknię materyalną, różową, jedwabną, Gors wycięty, kołnierzyk z koronek, rękawki Krótkie: w ręku kręciła wachlarz dla zabawki…; wachlarz pozłocisty Powiewając rozlewał deszcz iskier rzęsisty, …włosy pozwijane w kręgi, W pukle i przeplatane różowymi wstęgi. Pośród nich brylant, niby zakryty od oczu Świecił się, jako gwiazda w komety warkoczu;

W obrazie tym, który tak świetną plamą gra na murach starej sali zamkowej, braknie barwy włosów, o której dowiaduje się czytelnik z rozmyślań Tadeusza:

I włos u tamtej widział krótki, jasnozłoty A u tej krucze długie zwijały się sploty, Kolor musiał pochodzić od słońca promieni, Którymi przy zachodzie wszystko się czerwieni,  

a przytem:  

…miała czarniutkie oczęta, Białą twarz, usta kraśne jak wiśnie bliźnięta

Telimena jest nietylko kolorową, ale jaskrawą; jej barwy odpowiadają jej charakterowi, - wabi ona niemi mężczyzn, używa ich z rozmysłem dla wywołania efektownych złudzeń:    

Stanąwszy nad strumieniem rzuciła na trawnik Z ramion, swój szal powiewny, czerwony jak krwawnik; …Skronie na dłoniach oparła, Z głową na dół skłonioną; na dole u głowy, Błysnął francuskiej książki papier welinowy; Nad alabastrowymi stronicami księgi, Wiły się czarne pukle i różowe wstęgi. W szmaragdzie bujnych traw, na krwawnikowym szalu, W sukni długiej, jak gdyby w powłoce koralu, Od której odbijał się włos z jednego końca, Z drugiego czarny trzewik; po bokach błyszcząca Śnieżną pończoszką, chustką, białością rąk, lica, Wydawała się zdała jak pstra gąsienica, Gdy wpełznie na zielony liść klonu.    

Gdyby malarz, najbardziej zapędzony w kolorystyczną manię, z tych, co to w Monachium kupują książki dla koloru okładek, gdyby malarz opowiadał, nie mógłby bardziej kolorowo i ze ściślejszem uwzględnieniem stosunku barw tego obrazu słowami wyrazić. 

Wszystkie rzeczy są stopione na barwne plamy, które się przeciwstawiają jedna drugiej, podnosząc swoją siłę i kolorową wartość całego zjawiska. 

Jak wiadomo, nasza estetyka „wewnętrznego oka”, zapędzona w mglistą matnię idealno - realnej filozofii, uważa kolor w obrazach malowanych za rzecz podrzędną!   

Kolor to technika - materyalizm, gruby realizm, naturalizm, co kto chce, lecz nigdy istota, a choćby pierwiastek, tyle samo wart, co i forma w malarstwie. 

Czytelnik zna już epopeję o symbolice barw i wie, co warte są objaśnienia „hieroglifów”, pokrywających szatę sztuki, - wie o “niewidzialnem dla zmysłowego oka świetle, które niby palcem ducha…” Ciekawem więc byłoby zdanie naszej estetyki o barwie w poezyi.    

Czy to także technika? 

Pozostawiając tym panom rozwiązanie ostatniego pytania, zauważę, że Mickiewicz istotnie pod względem ścisłości obserwacyi i jasności przedstawienia zjawisk barwnych, jak i innych, jest naturalistą, u którego nawet realiści tej miary co Zola, mogliby się dużo nauczyć. 

Według naszej estetyki realistą jest się dopiero wtedy, kiedy się maluje chłopów, śnieg, błoto, konie, - jeżeli zaś kto przedstawi z możliwie ścisłą prawdą piękną kobietę, będzie to „idealne pojęcie realnej rodzajowości”, i dopiero kiedy obraz zapełniają same figury z nazwiskami historycznemi, choćby tak realnie malowane, że można ocenić na pieniądze wartość ich futer i altembasów, wtedy się jest idealistą!   

Taż sama estetyka, stawiając na szczycie poezyi epopeje - czyli poezyę opisową - pogardza jednak „zmysłowem okiem“ i całem malarstwem, które niem się posługuje. 

Wszystkie prawie błędy krytyków wynikają z przenoszenia indywidualnych cech, a nawet błędów i wad pewnych talentów w sferę obowiązujących dla wszystkich prawideł. 

Jeżeli nowoczesna sztuka niemiecka, nie najnowsza, ale sztuka Korneliusów i Kaulbachów, nie umiała malować, nie miała pojęcia o kolorze, to estetycy mówią: cechą idealnego malarstwa jest linia, - tymczasem przychodzi Bocklin i maluje fantazye, bajki, świat całkiem zmyślony, idealny, maluje tylko kolorem

Gdyby jednak estetycy nasi wzięli za podstawę swoich poglądów to, co ich „oko zmysłowe” może zaobserwować, zyskaliby tak szeroką miarę dla swoich poglądów krytycznych, że mogliby nią mierzyć i cały obszar sztuki i największe talenty, nie wpadając nigdy w pułapki, jakie im roztapianie się w idealnej estetyce zastawia.  

Bez „zmysłowego oka“ nie można być ani poetą - ani estetykiem. Jeżeli świat zewnętrzny nie jest i nie powinien być wzorem artysty, niechże nasi estetycy zaopatrują się w dzieła sztuki w instytucie ociemniałych i głuchoniemych, niech zdania pierwszych o malarstwie a drugich o muzyce wpisują w swoją krytyczną ewangelię.

Tymczasem, porównawszy wszystkie dzieła malarstwa, poezyi i rzeźby, jakie nam dawne cywilizacye zostawiły, musimy przyjść do przekonania, że wieczną trwałość zapewnia im tylko, wyłącznie przewaga pierwiastku prawdy.

Jeżeli cały naród marmurowy, który stworzyła Grecya, będzie trwał jeszcze wieki i wieki, to tylko dlatego, że jest to naród możliwie zbliżony do prawdy. Anatom i fizyolog nie mają nic do zarzucenia tym nagim ciałom atletów i bogiń.                

Podobnież w dziełach innych sztuk naśladowniczych, pierwiastek prawdy jest to iskra, która z nich świeci po przez wszystkie koleje zmiennych upodobań różnych epok cywilizacyi.

Pojęcia moralne i umysłowe, związane z dziełami sztuki, zamierają pierwsze, - ponieważ w moralności nawet takie zasady, jak: nie kradnij i nie zabijaj, przyjęte są nietylko w czynie, lecz i w zasadzie z zastrzeżeniem, a myślenie oderwane, nie oparte na ścisłej obserwacyi faktów, nie może poszczycić się jedną prawdą, któraby trwała dłużej nad jeden okres rozwoju myśli.

Prawdziwem w sztukach takich, jak poezya, malarstwo, rzeźba, może być tak dobrze przedstawienie zjawisk świata zewnętrznego, jak też wyrażenie stanów psychicznych i czuciowych, w jakich się człowiek może znajdować. 

Im artysta będzie miał bardziej wrażliwe zmysły na oddziaływania świata zewnętrznego, im więcej i bardziej różnorodnych uczuć będą w nim budzić te wrażenia, tem pełniejsze, trwalsze i doskonalsze dzieła sztuki będzie tworzył. 

Wykazałem tu jedną tylko stronę dzieła Mickiewicza, jedną, lecz wiecznotrwałą jego zaletę.

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new